"Incydent"
1959 r.
Incydent miał miejsce, kiedy
Lucjusz miał 5 lat. Stał samotnie w holu swojego rodzinnego domu w Wiltshire i
patrzył jak pracownicy ministerstwa znikają w pokoju jego dopiero, co zmarłej
matki. Towarzyszyły mu jedynie portrety jego przodków oprawione w grube, złote
ramy, którzy szeptali między sobą wymieniając uwagi, niektóre cicho szlochały. On
nie miał już łez. Nie wiedział też, co miałby powiedzieć. Zresztą
prawdopodobnie nie byłby w stanie.
Nadal nie mógł pojąć jak to
wszystko się stało. Jeszcze tydzień temu żył w raju, otoczony przez kochających
rodziców spodziewając się pojawienia malutkiego brata lub siostrzyczki.
Pamiętał jak niecałe pięć dni temu siedzieli pod rozłożystym drzewem jabłoni i
wybierali imiona. Klaudiusz. Igraina. Nic nie zapowiadało takiego końca.
W jednej chwili miał matkę w
drugiej zaś został sam. Bo nawet ojciec stał się kimś bladszym niż cień. Cierpienie
sprawiło, że wszystko pogrążyło się w mroku. Abraxas Malfoy sam nie mógł sobie
poradzić z własną stratą a co dopiero pomóc pięcioletniemu synowi. Wtedy jednak
Lucjusz nie mógł tego zrozumieć. Przez kilkanaście godzin nim zszedł do holu
siedział w swoim pokoju czekając na cud. Myślał, że jeżeli zamknie oczy, gorąco
poprosi, obieca wszystko, co tylko dziecko może obiecać, wszystko wróci. Mama
znów się do niego uśmiechnie.
Mijały godziny. Nikt nie
przyszedł. Jednak nadzieja go jeszcze nie opuściła. Słysząc obce głosy zszedł
na dół. Wiedział, że ojciec zawiadomił odpowiednie służby, aby potwierdziły
zgon. Serce mu drżało z podniecenia. Pragnął, aby okazało się, że mama jednak
nie umarła. Po prostu zapadła na bardzo rzadką chorobę i leży w śpiączce. Ze
zniecierpliwieniem wpatrywał się w drzwi, za którymi leżała mama i za którymi
byli pracownicy ministerstwa.
Trwał w bezruchu kilka minut,
które wydawały się mu wiecznością. W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich
zgarbiony, straszliwie zmęczony człowiek. Ostatnie wydarzenia postarzyły go o
kilkanaście lat. Jego jasno brązowe włosy sięgające podbródka były nieelegancko
poczochrane. Zwykle gładką szczękę pokrywał ciemny, kilkudniowy zarost. Zaś
jego piękna, misternie haftowana szata była poplamiona i pognieciona.
Mężczyzna oparł się ciężko o
futrynę. Lucjusz nie mógł teraz zobaczyć twarzy ojca. Przez tę zaledwie
sekundę, którą los przed chwilą mu podarował nie był w stanie odgadnąć emocji
targających ojcem. Czy był to wyraz ulgi? Bo urzędnicy wykryli rzadką, ale
uleczalną chorobę, czy też cierpienie mężczyzny, który właśnie otrzymał ostateczne
potwierdzenie, że jego żona jest martwa.
Pięcioletni umysł dziecka żył
tylko tą pierwszą opcją. Serce trzepotało mu w piersi niczym ptak uwięziony w
klatce, który chce wyrwać się na wolność. Wierzył wręcz, że za chwilę drzwi za
plecami ojca otworzą się i stanie w nich jasnowłosa Millicent Malfoy.
Nic takiego się jednak nie
stało. Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał prosto na Lucjusza. W jego szarych,
przekrwawionych oczach chłopiec zobaczył nieopisany gniew i cierpienie.
Wiedział już. Jego naiwne
marzenia rozwiały się niczym dym. Ciężar straty był tak dotkliwy, że aż cofnął
się do tyłu uderzając drobnym ciałkiem o ramę jednego z portretów.
- Trzymaj się Lucjuszu –
usłyszał cichy głos Pandory Malfoy, jego przodka. Chłopiec nie był w stanie
odpowiedzieć, nie miał siły by się ruszyć. Patrzył jedynie w oczy ojca, te
same, które po nim odziedziczył. I widział, że jego życie takie, jakie pamiętał
właśnie się skończyło.
Abraxas wykrzywił usta i ruszył
w stronę Lucjusza. W tej samej chwili jednak drzwi się otworzyły i mężczyzna
zawrócił. W progu stała czwórka ubranych na czarno czarodziejów o posępnych
twarzach. Wśród nich była tylko jedna kobieta, która błądziła wzrokiem po
okazałym holu z widocznym podziwem na twarzy.
- Jesteśmy gotowi przygotować
panią Malfoy do ceremonii pogrzebu – oświadczył rudowłosy mężczyzna, najstarszy
z całej czwórki. Abraxas milczał pochłonięty przez własne myśli. Lucjusz
spoglądał na ojca.
- Panie Malfoy? – Spytał rudowłosy
urzędnik.
- Róbcie swoje – odparł zimno
wyprostowując się nagle. Lucjusz dostrzegł, że ojciec w końcu zauważył, w jakim
stanie się znajduje. Nie był z tego zadowolony.
- Nie chce się pan pożegnać? – Spytał
inny z mężczyzn, również rudowłosy.
- Moja żona już nie żyje. Z czym
mam się żegnać? Zwłokami? – Warknął a jego głos był ostry jak brzytwa.
- A chłopiec? – Odezwała się
kobieta.
Lucjusz poczuł, że wszystkie
oczy skierowane są na jego osobę. Nie czuł się z tym komfortowo, ale jedyne, o
czym mógł teraz myśleć to to, aby ojciec wyraził zgodę, by mógł ostatni raz
zobaczyć się z matką. Choćby i martwą. Musiał ją zobaczyć. Musiał się
przekonać, że to naprawdę koniec.
- Niech robi, co chce – Abraxas mruknął
wymijająco i odszedł, stukając obcasami o marmurową podłogę nie oglądając się
za siebie.
Chłopiec poczuł ulgę, kiedy
ojciec zniknął na końcu korytarza. Nie chciał, aby w tej chwili wisiał mu nad
karkiem mówiąc, co ma robić a czego nie. Wiedział, że po pogrzebie będzie na to
skazany. To będzie jego nowe życie, ale zanim to nastąpi musiał, choć na chwilę
zajrzeć do tego starego.
Urzędnicy wprowadzili go do
pokoju, gdzie na obszernym łożu z baldachimem leżała drobna kobieta. Ubrana
była w piękną granatową suknię ze spódnicą i stanikiem haftowanym w białe lilie.
Jasne włosy koloru słomy zaplecione były w misterne warkocze, w których
połyskiwały malutkie diamenty, wetknięte tam zapewne przez domowego skrzata. Lucjusz pomyślał, że ktoś obcy
stwierdziłby za pewne, że wyglądała jakby spała. Wyglądała pięknie. Spokojnie.
Jednak
nie spała. Była martwa.
Chłopiec
poczuł bolesny ucisk w piersi, kiedy przed oczami stanęła mu postać kobiety
podobnej do tej spoczywającej na łóżku, ale zupełnie odmiennej. Jej skóra była
koloru brzoskwini, policzki rumiane, wąskie usta rozciągnięte w wesołym uśmiechu,
z których tyle razy słyszał cudowne opowieści o wyczynach wielkich
czarodziejów. Włosy delikatne, jasne, które po niej odziedziczył zawsze
pachniały poziomkami, które rosły tuż za pobliskim wzgórzem. I wreszcie te
duże, głęboko osadzone oczy, których kolor przywodził na myśl roztopiony
karmel. Lucjusz nigdy nie widział w nich nagany, potępienia a tylko
bezgraniczną miłość. To właśnie po tych oczach rozpoznał, że ona odeszła.
Zasnute pośmiertną mgiełką nie wyrażały nic.
Zbliżył
się do niej. Palcami pogładził zimne palce jej dłoni, które tyle razy w
przeszłości odwzajemniały jego nieśmiały uścisk. Delikatnie dotknął pięknego,
złotego pierścienia z szafirem, który ojciec wręczył jej w dniu zaręczyn.
Wydawał się dziwnie pusty. Jakby i z niego uleciała dusza, wraz z duszą
Millicent.
Nie
wiedział ile czasu spędził przy ciele matki. Gładził jej dłoń, starając się
utrwalić w pamięci jej obraz. Nie chciał jej zapomnieć. Nigdy.
W
końcu drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Abraxas. Lucjusz zauważył,
że doprowadził swój wygląd do porządku. Ubrany był w czarną szatę obszytą
srebrną nitką, która odbijała promienie słońca wpadające przez strzeliste okno.
Włosy, wyszczotkowane spięte były z tyłu lśniącą, czarną wstążką. Zarost
zniknął ujawniając solidną szczękę i lekko wysunięty podbródek.
Tylko
wyraz oczu się nie zmienił. Wciąż był taki jak w holu.
-
Jeszcze nie skończyłeś? – Warknął sprawiając, że Lucjusz zesztywniał. – To tylko
zwłoki. Twoja matka nie żyje.
-
Tak, ojcze – przytaknął chłopiec zabierając dłoń z matczynej ręki. – Żegnaj – wyszeptał cicho, patrząc na jej lekko
garbaty nosek. Westchnął i ruszył ku górującej nad wszystkimi postaci ojca.
-
Wasza kolej – oświadczył Abraxas zwracając się do urzędników ministerstwa.
Postacie
w czerni otoczyły łoże z baldachimem. Lucjusz wpatrywał się jak rytmicznym
machaniem różdżek wydobywają z czarnych walizek różne dziwne przyrządy. W
powietrzu unosiła się złoto-srebrzysta mgiełka i zapach poziomek.
Nagle
rozległ się donośny brzęk i w pokoju pojawił się zapach mirry.
-
Panno Heaton! – Syknął starszy, rudowłosy urzędnik do ciemnowłosej kobiety. –
Proszę uważać! Mirra z Amman jest bardzo drogocenna i należy do prywatnych
zasobów rodziny Malfoyów.
-
Przepraszam – wymruczała zakłopotana kobieta. Jej twarz przybrała kolor buraka.
Lucjusz zauważył, jak rzuca przepraszające spojrzenia wszystkim zebranym. –
Pierwszy raz biorę w czymś takim udział. Pochodzę z rodziny mugoli i u nas
wygląda to inaczej.
-
Milcz – syknął mężczyzna pospiesznie, ale było już za późno.
Temperatura
w pokoju gwałtownie spadła i nie było to bynajmniej złudzenie. W lipcowe
popołudnie szyby w oknach pokryły się szronem. Lucjusz poczuł, że drży z zimna
mając na sobie tylko jedwabną koszulę i cienkie spodnie. Urzędnicy także
zadrżeli. Rudowłosy mężczyzna posłał kobiecie ostrzegawcze spojrzenie. Praca
nad ceremonią pogrzebową została zatrzymana.
-
Szlama?! – Syknął Abraxas z prawdziwą furia, jakiej jeszcze Lucjusz w życiu nie
słyszał. – W moim domu?! Dotyka mojej żony?!
-
Ależ panie Malfoy! Proszę o zachowanie spokoju! – Zawołał drugi rudowłosy urzędnik.
-
Nie będziesz mi mówił, co mam robić we własnym domu! – Warknął w odpowiedzi
sięgając do kieszeni swojej szaty. Lucjusz wiedział już, że sięga po swoją
wiązową różdżkę. Chwilę późnej była już wycelowana w kobietę nazwiskiem Heaton.
Lucjusz
podskoczył gwałtownie, kiedy ostry i zimny głos ojca wypełnił cały pokój
ścinając - zapewne nie tylko mu – krew w żyłach. Gorąco zapragnął, aby w tej
chwili żyła mama. Ona jak nikt inny umiała pohamować gorący temperament ojca.
-
Jakim prawem weszłaś do mojego domu? Skalałaś go swoją brudną krwią! Skalałaś
moją żonę i naraziłaś mojego syna!
Kobieta
zaczęła płakać, ale Lucjuszowi nie było jej żal. To była szlama. Dotykała jego ukochanej
matki, swoimi brudnymi łapskami. Oddychała tym samym powietrzem. Ojciec miał
rację. Czuł się brudny.
-
Ja-ja jestem pełnoprawnym urzędnikiem Ministerstwa Magii – wyjąkała szlochając.
– Jestem taką samą czarownicą jak pan! – Oświadczyła patrząc mu błagalnie w
oczy.
- Taką jak ja?! – Zawołał Abraxas
dotknięty do żywego. Temperatura w pokoju spadła o kolejne kilka stopni a
różdżka w jego dłoni zadrżała. Ta głupia kobieta nie miała o niczym pojęcia.
Coraz szybciej zbliżała się do krawędzi przepaści. Jeszcze jedno słowo i
spadnie. Ojciec nie puści tego wszystkiego płazem, Lucjusz był tego pewien. W
końcu był Malfoy’em.
- Mój ród od zarania dziejów
szczyci się czystością krwi! Ty nędzna szlamo nie masz o tym pojęcia. Jesteś
zwykłym wybrykiem natury, tak jak reszta ci podobnych!
- Proszę nad sobą zapanować
panie Malfoy! – Zawołał ciemnowłosy mężczyzna, który nie odezwał się wcześniej
ani słowem. – Jesteśmy reprezentantami Ministerstwa Magii czy się to panu
podoba czy nie. W tej chwili pragniemy jedynie dokończyć ceremonię by pańska
żona mogła spocząć w pokoju.
- Czyżby następna szlama? – Syknął
pan domu wykrzywiając z pogardą usta.
- Mój status krwi nie ma tutaj
nic do rzeczy – oświadczył mężczyzna. – Ale nie. Nazywam się Edward Lockhart.
- A wy? – Abraxas skierował
różdżkę na dwóch pozostałych mężczyzn. – Nazwiska!
- Lupin Cyrus – oświadczył najstarszy.
- Donald Bones – mruknął drugi.
- Jak można pracować ze szlamą? –
Spytał z niedowierzaniem, ponownie wymierzając różdżkę w drżącą kobietę. – To wręcz
niedopuszczalne. TO powinno się eliminować. Właśnie tak.
Zaklęcie było niewerbalne.
Strumień fioletowego światła pomknął prosto do piersi panny Heaton. Kobieta usunęła
się na ziemię z głośnym łoskotem, zwalając przy tym na ziemię starą, kryształową
wazę. Mężczyźni wydali z siebie głośne okrzyki oburzenia. Lucjusz bez słowa
wpatrywał się to w ojca to w spoczywającą na ziemi kobietę, nie mogąc odpędzić uczucia
satysfakcji.
- Pierwsza lekcja traktowania
szlam, Lucjuszu – mruknął Abraxas.
- Panie Malfoy! To wbrew prawu! –
Krzyknął Edward Lockhart.
- Bez obaw. Żyje. Niestety.
Proszę wracać do pracy, chyba, że chcą panowie dołączyć do szlamy? – Powiedział
spokojnie gospodarz.
Mężczyźni rzucając mu
nienawistne spojrzenia wrócili do pracy.
W pokoju znów zrobiło się ciepło
i Lucjusz ponownie poczuł zapach poziomek. Niespodziewanie ojcowska dłoń
spoczęła na jego kościstym ramieniu. Wzdrygnął się lekko, co nie uszło uwadze
jego ojca.
- Być może w tej chwili wydaje
ci się to brutalne, w końcu jesteś jeszcze dzieckiem, ale tak należy robić,
Lucjuszu. Czystość krwi jest czymś bardzo ważnym w tych paskudnych czasach,
kiedy szlamy panoszą się dosłownie wszędzie. Rozumiesz?
Chłopiec uniósł buzię ku ojcu.
Bez słowa wpatrywał się w jego rysy i pomimo swojego młodego wieku odnajdywał
już kilka wspólnych cech. Przede wszystkim kształt nosa i wysunięty podbródek.
- Rozumiem, ojcze – odparł cicho,
lecz stanowczo.
I naprawdę rozumiał.
***
Param param pam! Witam serdecznie na moim blogu o Narcyzie i Lucjuszu. Wielokrotnie zabierałam się już za tą historię (kilka blogów na onecie), ale ogólnie nie miała na to wszystko pomysłu. Po prostu byłam młoda u głupia. No i w końcu nawiedził mnie pomysł. Dwa pierwsze rozdziały będą przeszłością. Chciałabym aby moi czytelnicy (mam nadzieję, że tacy się znajdą) poznali jako tako co ukształtowało ich charaktery. Mam nadzieję, że mi się to jakoś udaje. Za literówki i błędy interpunkcyjne przepraszam, ale nigdy nie żyłam z nimi w zgodzie. Być może kiedyś znajdę betę ;) Czekam na opinie!
To ja będę pierwsza. ^^ Skromna Cyzia. :D Natrafiłam na Twojego bloga przez przypadek kiedy to, składałam zamówienie na szablon tam gdzie ty. Jak weszłam na niego, to jeszcze nic na nim nie było, ale pomyślałam, że skoro Malfoyowie to będzie coś, na pewno i po prostu cudo. Jest coraz więcej blogów o Cyzi i Lucjuszu, dlatego też, łączmy się. :3 Smutne to było, ta smierć mamy Lucjusza, ej weź miałam łzy w oczach, a do tego ten Abrax. Kurcze czemu on mnie tak denerwuje?! Obsesja na punkcie czystej krwi też mnie dobija, no choć Slytherin wymaga. Pięcio letni Lucjuszek musiał być na prawdę uroczy. *.* Schrupałabym go, jakbym go spotkała.
OdpowiedzUsuńBiedny malec, został bez matki. ;c :P Nie piszesz z błędami, w każdym bądź razie ja nie zauważyłam, bo pochłonęła mnie treść tego epickiego rozdziału. :3 Czekam na NN. :)
Całuski, Cyzia.:**
Zapraszam również do siebie. :3
Ja także przez graphicpoison natrafiłam na Twój blog i czytam teraz te wszystkie rozdziały, które naprodukowałaś! Jest świetnie! Abrax po to jest aby denerwować :P W ten sposób radzi sobie po stracie żony. Serdecznie dziękuję za komentarz i miłe słowa :) Wpadnę do ciebie n apewno, kiedy tylko wszystko przeczytam i będę już na bieżąco!
UsuńPozdrawiam :)
Boże, szkoda mi Lucjusza. W tak młodym wieku stracić matkę! Jeszcze już planowali imiona dla jego przyszłego rodzeństwa! Dosłownie mnie to dobiło. Czysta Krew ponad wszystko! Jak szlama może dotykać czystokrwistej czarownicy!? Ja sie pytam! Ja, jako typowa Ślizgonka, bym zabiła tego, kto to uczynił! :D
OdpowiedzUsuńCzekam na nn i pozdrawiam. :*
Zastanawiałam się nad tak drastycznym krokiem jak morderstwo, ale jednak się powstrzymałam. Abrax skończyłby w Azkabanie i co wtedy z Lucjuszem? Co prawda byłoby większe pole do popisu, ale nie mieściłoby się w moim ogólnym zamyśle. Niezmiernie się cieszę, że rozdział się spodobał!
UsuńRównież pozdrawiam
Pięknie to opisałaś. Zwłaszcza uczucia Lucjusza, kiedy żegnał się z matką. Miałam wrażenie, że stoję obok łóżka i widzę smutnego chłopca pochylonego nad matka. A ten Abraxas. Nie ładnie, bardzo nie ładnie z jego strony. Żadnego współczucia dla Lucjusza, żadnego wsparcia dla dziecka, które przecież straciło rodzica. Rozdział mnie oczarował i czekam na nn.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:**
Spes_
Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się niezmiernie, że rozdział się spodobał :)
Usuń