czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 1

"Incydent"
1959 r.


                Incydent miał miejsce, kiedy Lucjusz miał 5 lat. Stał samotnie w holu swojego rodzinnego domu w Wiltshire i patrzył jak pracownicy ministerstwa znikają w pokoju jego dopiero, co zmarłej matki. Towarzyszyły mu jedynie portrety jego przodków oprawione w grube, złote ramy, którzy szeptali między sobą wymieniając uwagi, niektóre cicho szlochały. On nie miał już łez. Nie wiedział też, co miałby powiedzieć. Zresztą prawdopodobnie nie byłby w stanie.
                Nadal nie mógł pojąć jak to wszystko się stało. Jeszcze tydzień temu żył w raju, otoczony przez kochających rodziców spodziewając się pojawienia malutkiego brata lub siostrzyczki. Pamiętał jak niecałe pięć dni temu siedzieli pod rozłożystym drzewem jabłoni i wybierali imiona. Klaudiusz. Igraina. Nic nie zapowiadało takiego końca.
                W jednej chwili miał matkę w drugiej zaś został sam. Bo nawet ojciec stał się kimś bladszym niż cień. Cierpienie sprawiło, że wszystko pogrążyło się w mroku. Abraxas Malfoy sam nie mógł sobie poradzić z własną stratą a co dopiero pomóc pięcioletniemu synowi. Wtedy jednak Lucjusz nie mógł tego zrozumieć. Przez kilkanaście godzin nim zszedł do holu siedział w swoim pokoju czekając na cud. Myślał, że jeżeli zamknie oczy, gorąco poprosi, obieca wszystko, co tylko dziecko może obiecać, wszystko wróci. Mama znów się do niego uśmiechnie.
                Mijały godziny. Nikt nie przyszedł. Jednak nadzieja go jeszcze nie opuściła. Słysząc obce głosy zszedł na dół. Wiedział, że ojciec zawiadomił odpowiednie służby, aby potwierdziły zgon. Serce mu drżało z podniecenia. Pragnął, aby okazało się, że mama jednak nie umarła. Po prostu zapadła na bardzo rzadką chorobę i leży w śpiączce. Ze zniecierpliwieniem wpatrywał się w drzwi, za którymi leżała mama i za którymi byli pracownicy ministerstwa.
                Trwał w bezruchu kilka minut, które wydawały się mu wiecznością. W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich zgarbiony, straszliwie zmęczony człowiek. Ostatnie wydarzenia postarzyły go o kilkanaście lat. Jego jasno brązowe włosy sięgające podbródka były nieelegancko poczochrane. Zwykle gładką szczękę pokrywał ciemny, kilkudniowy zarost. Zaś jego piękna, misternie haftowana szata była poplamiona i pognieciona.
                Mężczyzna oparł się ciężko o futrynę. Lucjusz nie mógł teraz zobaczyć twarzy ojca. Przez tę zaledwie sekundę, którą los przed chwilą mu podarował nie był w stanie odgadnąć emocji targających ojcem. Czy był to wyraz ulgi? Bo urzędnicy wykryli rzadką, ale uleczalną chorobę, czy też cierpienie mężczyzny, który właśnie otrzymał ostateczne potwierdzenie, że jego żona jest martwa.
                Pięcioletni umysł dziecka żył tylko tą pierwszą opcją. Serce trzepotało mu w piersi niczym ptak uwięziony w klatce, który chce wyrwać się na wolność. Wierzył wręcz, że za chwilę drzwi za plecami ojca otworzą się i stanie w nich jasnowłosa Millicent Malfoy.
                Nic takiego się jednak nie stało. Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał prosto na Lucjusza. W jego szarych, przekrwawionych oczach chłopiec zobaczył nieopisany gniew i cierpienie.
                Wiedział już. Jego naiwne marzenia rozwiały się niczym dym. Ciężar straty był tak dotkliwy, że aż cofnął się do tyłu uderzając drobnym ciałkiem o ramę jednego z portretów.
                - Trzymaj się Lucjuszu – usłyszał cichy głos Pandory Malfoy, jego przodka. Chłopiec nie był w stanie odpowiedzieć, nie miał siły by się ruszyć. Patrzył jedynie w oczy ojca, te same, które po nim odziedziczył. I widział, że jego życie takie, jakie pamiętał właśnie się skończyło.
                Abraxas wykrzywił usta i ruszył w stronę Lucjusza. W tej samej chwili jednak drzwi się otworzyły i mężczyzna zawrócił. W progu stała czwórka ubranych na czarno czarodziejów o posępnych twarzach. Wśród nich była tylko jedna kobieta, która błądziła wzrokiem po okazałym holu z widocznym podziwem na twarzy.
                - Jesteśmy gotowi przygotować panią Malfoy do ceremonii pogrzebu – oświadczył rudowłosy mężczyzna, najstarszy z całej czwórki. Abraxas milczał pochłonięty przez własne myśli. Lucjusz spoglądał na ojca.
                - Panie Malfoy? – Spytał rudowłosy urzędnik.
                - Róbcie swoje – odparł zimno wyprostowując się nagle. Lucjusz dostrzegł, że ojciec w końcu zauważył, w jakim stanie się znajduje. Nie był z tego zadowolony.
                - Nie chce się pan pożegnać? – Spytał inny z mężczyzn, również rudowłosy.
                - Moja żona już nie żyje. Z czym mam się żegnać? Zwłokami? – Warknął a jego głos był ostry jak brzytwa.
                - A chłopiec? – Odezwała się kobieta.
                Lucjusz poczuł, że wszystkie oczy skierowane są na jego osobę. Nie czuł się z tym komfortowo, ale jedyne, o czym mógł teraz myśleć to to, aby ojciec wyraził zgodę, by mógł ostatni raz zobaczyć się z matką. Choćby i martwą. Musiał ją zobaczyć. Musiał się przekonać, że to naprawdę koniec.
                - Niech robi, co chce – Abraxas mruknął wymijająco i odszedł, stukając obcasami o marmurową podłogę nie oglądając się za siebie.
                Chłopiec poczuł ulgę, kiedy ojciec zniknął na końcu korytarza. Nie chciał, aby w tej chwili wisiał mu nad karkiem mówiąc, co ma robić a czego nie. Wiedział, że po pogrzebie będzie na to skazany. To będzie jego nowe życie, ale zanim to nastąpi musiał, choć na chwilę zajrzeć do tego starego.
                Urzędnicy wprowadzili go do pokoju, gdzie na obszernym łożu z baldachimem leżała drobna kobieta. Ubrana była w piękną granatową suknię ze spódnicą i stanikiem haftowanym w białe lilie. Jasne włosy koloru słomy zaplecione były w misterne warkocze, w których połyskiwały malutkie diamenty, wetknięte tam zapewne przez domowego skrzata. Lucjusz pomyślał, że ktoś obcy stwierdziłby za pewne, że wyglądała jakby spała. Wyglądała pięknie. Spokojnie.
                Jednak nie spała. Była martwa.
                Chłopiec poczuł bolesny ucisk w piersi, kiedy przed oczami stanęła mu postać kobiety podobnej do tej spoczywającej na łóżku, ale zupełnie odmiennej. Jej skóra była koloru brzoskwini, policzki rumiane, wąskie usta rozciągnięte w wesołym uśmiechu, z których tyle razy słyszał cudowne opowieści o wyczynach wielkich czarodziejów. Włosy delikatne, jasne, które po niej odziedziczył zawsze pachniały poziomkami, które rosły tuż za pobliskim wzgórzem. I wreszcie te duże, głęboko osadzone oczy, których kolor przywodził na myśl roztopiony karmel. Lucjusz nigdy nie widział w nich nagany, potępienia a tylko bezgraniczną miłość. To właśnie po tych oczach rozpoznał, że ona odeszła. Zasnute pośmiertną mgiełką nie wyrażały nic.
                Zbliżył się do niej. Palcami pogładził zimne palce jej dłoni, które tyle razy w przeszłości odwzajemniały jego nieśmiały uścisk. Delikatnie dotknął pięknego, złotego pierścienia z szafirem, który ojciec wręczył jej w dniu zaręczyn. Wydawał się dziwnie pusty. Jakby i z niego uleciała dusza, wraz z duszą Millicent.
                Nie wiedział ile czasu spędził przy ciele matki. Gładził jej dłoń, starając się utrwalić w pamięci jej obraz. Nie chciał jej zapomnieć. Nigdy.
                W końcu drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Abraxas. Lucjusz zauważył, że doprowadził swój wygląd do porządku. Ubrany był w czarną szatę obszytą srebrną nitką, która odbijała promienie słońca wpadające przez strzeliste okno. Włosy, wyszczotkowane spięte były z tyłu lśniącą, czarną wstążką. Zarost zniknął ujawniając solidną szczękę i lekko wysunięty podbródek.
                Tylko wyraz oczu się nie zmienił. Wciąż był taki jak w holu.
                - Jeszcze nie skończyłeś? – Warknął sprawiając, że Lucjusz zesztywniał. – To tylko zwłoki. Twoja matka nie żyje.
                - Tak, ojcze – przytaknął chłopiec zabierając dłoń z matczynej ręki.  – Żegnaj – wyszeptał cicho, patrząc na jej lekko garbaty nosek. Westchnął i ruszył ku górującej nad wszystkimi postaci ojca.
                - Wasza kolej – oświadczył Abraxas zwracając się do urzędników ministerstwa.
                Postacie w czerni otoczyły łoże z baldachimem. Lucjusz wpatrywał się jak rytmicznym machaniem różdżek wydobywają z czarnych walizek różne dziwne przyrządy. W powietrzu unosiła się złoto-srebrzysta mgiełka i zapach poziomek.
                Nagle rozległ się donośny brzęk i w pokoju pojawił się zapach mirry.
                - Panno Heaton! – Syknął starszy, rudowłosy urzędnik do ciemnowłosej kobiety. – Proszę uważać! Mirra z Amman jest bardzo drogocenna i należy do prywatnych zasobów rodziny Malfoyów.
                - Przepraszam – wymruczała zakłopotana kobieta. Jej twarz przybrała kolor buraka. Lucjusz zauważył, jak rzuca przepraszające spojrzenia wszystkim zebranym. – Pierwszy raz biorę w czymś takim udział. Pochodzę z rodziny mugoli i u nas wygląda to inaczej.
                - Milcz – syknął mężczyzna pospiesznie, ale było już za późno.
                Temperatura w pokoju gwałtownie spadła i nie było to bynajmniej złudzenie. W lipcowe popołudnie szyby w oknach pokryły się szronem. Lucjusz poczuł, że drży z zimna mając na sobie tylko jedwabną koszulę i cienkie spodnie. Urzędnicy także zadrżeli. Rudowłosy mężczyzna posłał kobiecie ostrzegawcze spojrzenie. Praca nad ceremonią pogrzebową została zatrzymana.
                - Szlama?! – Syknął Abraxas z prawdziwą furia, jakiej jeszcze Lucjusz w życiu nie słyszał. – W moim domu?! Dotyka mojej żony?!
                - Ależ panie Malfoy! Proszę o zachowanie spokoju! – Zawołał drugi rudowłosy urzędnik.
                - Nie będziesz mi mówił, co mam robić we własnym domu! – Warknął w odpowiedzi sięgając do kieszeni swojej szaty. Lucjusz wiedział już, że sięga po swoją wiązową różdżkę. Chwilę późnej była już wycelowana w kobietę nazwiskiem Heaton.
                Lucjusz podskoczył gwałtownie, kiedy ostry i zimny głos ojca wypełnił cały pokój ścinając - zapewne nie tylko mu – krew w żyłach. Gorąco zapragnął, aby w tej chwili żyła mama. Ona jak nikt inny umiała pohamować gorący temperament ojca.
                - Jakim prawem weszłaś do mojego domu? Skalałaś go swoją brudną krwią! Skalałaś moją żonę i naraziłaś mojego syna!
                Kobieta zaczęła płakać, ale Lucjuszowi nie było jej żal. To była szlama. Dotykała jego ukochanej matki, swoimi brudnymi łapskami. Oddychała tym samym powietrzem. Ojciec miał rację. Czuł się brudny.
                - Ja-ja jestem pełnoprawnym urzędnikiem Ministerstwa Magii – wyjąkała szlochając. – Jestem taką samą czarownicą jak pan! – Oświadczyła patrząc mu błagalnie w oczy.
                - Taką jak ja?! – Zawołał Abraxas dotknięty do żywego. Temperatura w pokoju spadła o kolejne kilka stopni a różdżka w jego dłoni zadrżała. Ta głupia kobieta nie miała o niczym pojęcia. Coraz szybciej zbliżała się do krawędzi przepaści. Jeszcze jedno słowo i spadnie. Ojciec nie puści tego wszystkiego płazem, Lucjusz był tego pewien. W końcu był Malfoy’em.
                - Mój ród od zarania dziejów szczyci się czystością krwi! Ty nędzna szlamo nie masz o tym pojęcia. Jesteś zwykłym wybrykiem natury, tak jak reszta ci podobnych!
                - Proszę nad sobą zapanować panie Malfoy! – Zawołał ciemnowłosy mężczyzna, który nie odezwał się wcześniej ani słowem. – Jesteśmy reprezentantami Ministerstwa Magii czy się to panu podoba czy nie. W tej chwili pragniemy jedynie dokończyć ceremonię by pańska żona mogła spocząć w pokoju.
                - Czyżby następna szlama? – Syknął pan domu wykrzywiając z pogardą usta.
                - Mój status krwi nie ma tutaj nic do rzeczy – oświadczył mężczyzna. – Ale nie. Nazywam się Edward Lockhart.
                - A wy? – Abraxas skierował różdżkę na dwóch pozostałych mężczyzn. – Nazwiska!
                - Lupin Cyrus – oświadczył najstarszy.
                - Donald Bones – mruknął drugi.
                - Jak można pracować ze szlamą? – Spytał z niedowierzaniem, ponownie wymierzając różdżkę w drżącą kobietę. – To wręcz niedopuszczalne. TO powinno się eliminować. Właśnie tak.
                Zaklęcie było niewerbalne. Strumień fioletowego światła pomknął prosto do piersi panny Heaton. Kobieta usunęła się na ziemię z głośnym łoskotem, zwalając przy tym na ziemię starą, kryształową wazę. Mężczyźni wydali z siebie głośne okrzyki oburzenia. Lucjusz bez słowa wpatrywał się to w ojca to w spoczywającą na ziemi kobietę, nie mogąc odpędzić uczucia satysfakcji.
                - Pierwsza lekcja traktowania szlam, Lucjuszu – mruknął Abraxas.
                - Panie Malfoy! To wbrew prawu! – Krzyknął Edward Lockhart.
                - Bez obaw. Żyje. Niestety. Proszę wracać do pracy, chyba, że chcą panowie dołączyć do szlamy? – Powiedział spokojnie gospodarz.
                Mężczyźni rzucając mu nienawistne spojrzenia wrócili do pracy.
                W pokoju znów zrobiło się ciepło i Lucjusz ponownie poczuł zapach poziomek. Niespodziewanie ojcowska dłoń spoczęła na jego kościstym ramieniu. Wzdrygnął się lekko, co nie uszło uwadze jego ojca.
                - Być może w tej chwili wydaje ci się to brutalne, w końcu jesteś jeszcze dzieckiem, ale tak należy robić, Lucjuszu. Czystość krwi jest czymś bardzo ważnym w tych paskudnych czasach, kiedy szlamy panoszą się dosłownie wszędzie. Rozumiesz?
                Chłopiec uniósł buzię ku ojcu. Bez słowa wpatrywał się w jego rysy i pomimo swojego młodego wieku odnajdywał już kilka wspólnych cech. Przede wszystkim kształt nosa i wysunięty podbródek.
                - Rozumiem, ojcze – odparł cicho, lecz stanowczo.
                I naprawdę rozumiał.
  
***
Param param pam! Witam serdecznie na moim blogu o Narcyzie i Lucjuszu. Wielokrotnie zabierałam się już za tą historię (kilka blogów na onecie), ale ogólnie nie miała na to wszystko pomysłu. Po prostu byłam młoda u głupia. No i w końcu nawiedził mnie pomysł. Dwa pierwsze rozdziały będą przeszłością. Chciałabym aby moi czytelnicy (mam nadzieję, że tacy się znajdą) poznali jako tako co ukształtowało ich charaktery. Mam nadzieję, że mi się to jakoś udaje. Za literówki i błędy interpunkcyjne przepraszam, ale nigdy nie żyłam z nimi w zgodzie. Być może kiedyś znajdę betę ;) Czekam na opinie!

6 komentarzy:

  1. To ja będę pierwsza. ^^ Skromna Cyzia. :D Natrafiłam na Twojego bloga przez przypadek kiedy to, składałam zamówienie na szablon tam gdzie ty. Jak weszłam na niego, to jeszcze nic na nim nie było, ale pomyślałam, że skoro Malfoyowie to będzie coś, na pewno i po prostu cudo. Jest coraz więcej blogów o Cyzi i Lucjuszu, dlatego też, łączmy się. :3 Smutne to było, ta smierć mamy Lucjusza, ej weź miałam łzy w oczach, a do tego ten Abrax. Kurcze czemu on mnie tak denerwuje?! Obsesja na punkcie czystej krwi też mnie dobija, no choć Slytherin wymaga. Pięcio letni Lucjuszek musiał być na prawdę uroczy. *.* Schrupałabym go, jakbym go spotkała.
    Biedny malec, został bez matki. ;c :P Nie piszesz z błędami, w każdym bądź razie ja nie zauważyłam, bo pochłonęła mnie treść tego epickiego rozdziału. :3 Czekam na NN. :)
    Całuski, Cyzia.:**
    Zapraszam również do siebie. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także przez graphicpoison natrafiłam na Twój blog i czytam teraz te wszystkie rozdziały, które naprodukowałaś! Jest świetnie! Abrax po to jest aby denerwować :P W ten sposób radzi sobie po stracie żony. Serdecznie dziękuję za komentarz i miłe słowa :) Wpadnę do ciebie n apewno, kiedy tylko wszystko przeczytam i będę już na bieżąco!
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Boże, szkoda mi Lucjusza. W tak młodym wieku stracić matkę! Jeszcze już planowali imiona dla jego przyszłego rodzeństwa! Dosłownie mnie to dobiło. Czysta Krew ponad wszystko! Jak szlama może dotykać czystokrwistej czarownicy!? Ja sie pytam! Ja, jako typowa Ślizgonka, bym zabiła tego, kto to uczynił! :D
    Czekam na nn i pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się nad tak drastycznym krokiem jak morderstwo, ale jednak się powstrzymałam. Abrax skończyłby w Azkabanie i co wtedy z Lucjuszem? Co prawda byłoby większe pole do popisu, ale nie mieściłoby się w moim ogólnym zamyśle. Niezmiernie się cieszę, że rozdział się spodobał!
      Również pozdrawiam

      Usuń
  3. Pięknie to opisałaś. Zwłaszcza uczucia Lucjusza, kiedy żegnał się z matką. Miałam wrażenie, że stoję obok łóżka i widzę smutnego chłopca pochylonego nad matka. A ten Abraxas. Nie ładnie, bardzo nie ładnie z jego strony. Żadnego współczucia dla Lucjusza, żadnego wsparcia dla dziecka, które przecież straciło rodzica. Rozdział mnie oczarował i czekam na nn.
    Pozdrawiam:**
    Spes_

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się niezmiernie, że rozdział się spodobał :)

      Usuń