"Na Peronie"
1965r
Lucjusz z najwyższą uwagą obserwował tłum ludzi zebranych na
peronie dziewięć i trzy czwarte. W kłębach pary wydobywających się z komina
wielkiej, czerwonej lokomotywy już na pierwszy rzut oka mógł wyłapać mugoli.
Śmiesznie ubrani i zagubieni w tym magicznym świecie, odstawali od reszty zgrai.
Ich dzieci – szlamy – w większości poubierane już były w szkolne szaty. Na
piersi pewnej szatynki dostrzegł nawet połyskujące „P” oznaczające prefekta.
Oni nie powinni posiadać magii, przemknęło przez myśl Lucjusza.
Ich tutaj nie powinno być.
Z ulgą jednak zauważył, że większość jeszcze stanowią rodziny w
pełni czarodziejskie. Kątem oka ujrzał jak ojciec wraz z panem Cygnusem Blackiem,
co jakiś czas witają przedstawicieli znanych magicznych rodów. Zanotował
obecność głównego sekretarza ministra magii – Roberta Savage wraz z żoną i piątką
dzieci, pana Lastrenge wraz z dwoma ponurymi chłopcami, którzy musieli być jego
synami, rodzinę Bones’ów, Rowl’ów czy Yaxley’ów. Wszyscy posiadali to, co na
pierwszy rzut oka wyróżniało prawdziwego czarodzieja czystej krwi – wyrafinowanie.
Wskazówki wielkiego, magicznego zegara wiszącego tuż przed
Lucjuszem przesunęły się wolno. Chłopak wyczytał, że do odjazdu pociągu
pozostało dwanaście minut. Kątem oka zauważył, że starsze siostry Black
rozproszyły się w tłumie, z pewnością poszukując swoich przyjaciół i zajmując
przedziały. Przy boku ojca sterczała tylko ta mała blondynka imieniem Narcyza,
która z tęsknotą w niebieskich oczach wpatrywała się w tłum nastolatków
pakujących się do wagonów.
Nie wyglądała na dziesięć lat. Lucjusz mógł jej dać, co najwyżej
osiem. Drobna sylwetka wciśnięta w lawendową sukienkę z falbankami, pulchna twarzyczka
w kształcie serca z zaróżowionymi policzkami i złote loki przepasane fioletową
wstążką. Na tle czerni Hogwarckich strojów i płaszczów podróżnych, najmłodsza
panna Black wyróżniała się nie mniej niż obecni na stacji mugole. Zwracała
uwagę i oto chyba właśnie chodziło, ponieważ każdy porównywał dziewczynkę do
małego aniołka, co z kolei nie bardzo podobało się samej zainteresowanej,
patrząc na jej zaciśnięte usta.
W tej licznej gromadzie zebranej na peronie Lucjusz nadal nie mógł
odszukać rodziny Crabbe’ów. Vincet był jego jedynym, znanym równolatkiem. Jego
obecność pozwoliłaby mu szybciej wdrożyć się w szkolną rzeczywistość.
Oczywiście, samo nazwisko Malfoy otworzy przed nim każde drzwi; przynajmniej
te, które się naprawdę liczą; nie potrzebował do tego kogoś takiego jak Crabbe.
Wolał jednak mieć przy boku kogoś oddanego.
- Lucjuszu, to ty? – Usłyszał dziewczęce nawoływanie dochodzące za
jego pleców. Odwrócił się na pięcie i ujrzał nadchodzącą Adelajdę Crabbe wraz z
rodziną. Przy jej boku, nierozłącznie kroczył jej brat bliźniak Absalon. Za
nimi toczył się Vincet wraz z matką, która trzymała za pulchną dłoń najmłodszą
latorośl – dziewięcioletnią Ludwinię.
Młody Malfoy poczuł ulgę a także ukłucie zazdrości, że Vincenta
otacza tyle znajomych twarzy, przy czym on sam stoi w oddaleniu od ojca, który
wydaje się bardziej zainteresowany witaniem znajomych niż żegnaniem jedynaka.
Pojawienie się rodziny Crabbe’ów, zwróciło także uwagę Abraxasa i
Blacków, którzy uprzejmie pozdrowili zmizerniałą matkę Vinceta i jej dzieci.
- Zdenerwowany? – Zagadnęła Adelajda, która już od najmłodszych
lat, ku rozpaczy Lucjusza; się w nim durzyła.
- Nie za bardzo – odparł chłopak sucho, z uwagą obserwując jak
twarz Vincenta z każdą sekundą odmierzaną przez magiczny zegar zielenieje. – A
tobie, co jest? – Spytał przyjaciela.
Adelajda zaśmiała się cicho.
- Absalon stwierdził, że taki głupek jak Vin z pewnością trafi do
Hufflepuffu. Niestety biedaczysko zbyt mocno wzięło to sobie do serca. Jego
skóra stopniowo zmienia barwę już od samego ranka. Mama uwarzyła mu jakiś
eliksir, ale chyba nie pomaga.
Lucjusz uniósł brwi i zmierzył przyjaciela krytycznym spojrzeniem.
Czy Absalon miał rację? Vincent jest aż tak beznadziejny w czarach, że trafi do
Hufflepuffu? Na samą myśl, że coś takiego może się wydarzyć i w żołądku Lucjusza
coś się przewróciło. Nie może stracić swojego pachołka już na początku!
- Weź się w garść – warknął w stronę kumpla. – Dramatyzujesz jak
jakaś stara panna.
- Tobie łatwo mówić – łypnął Vincent. – Założę się o sto galeonów,
że trafisz do Slytherinu. Sam mówiłeś, że od wieków twoja rodzina trafia tylko
do tego domu. Ty nie musisz się o nic martwić.
Lucjusz tylko przewrócił oczami i zdegustowany odwrócił wzrok od
zielonej gęby Vincenta. W duchu modlił się o to, aby histeria przyjaciela była
nieuzasadniona. Dlaczego też wcześniej się nad tym nie zastanawiał? Przecież
niejednokrotnie kwestionował jego umiejętności magiczne. Po liście przyjmującym
przestało go to obchodzić. Dostał to, czego chciał i reszta przestała się
liczyć. A teraz nie mógł sobie pozwolić na panikę. Musiał dobrze wypaść przed
nowymi kolegami.
- Przyszliście z Blackami? – Spytał Absalon patrząc na coś ponad
ramieniem Lucjusza. Chłopak odwrócił się i ujrzał Andromedę Black w towarzystwie
rudowłosej dziewczyny, również ubranej w szaty szkolne z odznaczeniami
Slytherinu. Z innego krańca peronu nadchodziła Bellatriks z chytrym uśmieszkiem
na wąskich wargach.
- Taaa – przyznał Lucjusz odwracając się z powrotem w stronę
rodzeństwa Crabbe. – Ojciec chce kupić od nich jakiś przedmiot. Razem przyszliśmy
na King’s Cross. Znacie ich?
Absalon i Adelajda prychnęli jednocześnie.
- Kto nie
zna sióstr Black. Z Bellatriks jesteśmy na roku. Ona i siostry Acerbi są
nierozłączne. W pokoju wspólnym ślizgnów mówi się, że lepiej nie wchodzić im w drogę,
jeżeli nie chce się ucierpieć. Nie wiem jak ty Lucjuszu, ale radziłbym ci się
do tego dostosować – odpowiedział Absalon ściszonym głosem.
- Za to Andromeda to flirciara. W całym Hogwacie nie ma chyba
nikogo, kto by nie wiedział, że młodsza siostra Black umawia się tylko z tymi,
którzy przeczytali jej ulubioną powieść „Udręki Nimfadory Ashfield” –
oświadczyła Adelajda pogardliwie. – Powiedz Abs czy czytanie tego było taką
udręką jak myślę? – Zwróciła się złośliwie do bliźniaka, który spłonął
rumieńcem.
- Nie wiem, o czym mówisz, Ado – syknął przez zęby. Lucjusz jednak
zauważył tęskne spojrzenie, jakie rzucił Andromedzie. A przynajmniej jej
plecom. W duchu pomyślał, że Absalon musiał być kompletnym idiotą, jeśli
sądził, że ma jakiekolwiek szanse u takiej dziewczyny jak Andromeda.
W tej samej chwili rozległ się gwizdek wzywający do odjazdu. Na
peronie zapanował popłoch. Uczniowie rzucali się w ramiona swoich rodziców żegnając
się szybko i gnając ku ekspresowi do Hogwartu. Młody Malfoy obserwował jak
Cygnus czule żegna swoje starsze córki, jak Narcyza obiecuje Belli i Dromedzie
opiekować się ojcem i domem. Z drugiej strony pani Crabbe cicho szlochając
żegnała swoje lekko zażenowane dzieci.
Abraxas nagle wyrósł przed Lucjuszem, który lekko wzdrygnął się na
widok jego miny. Jak zwykle nic z niej nie można było wyczytać. Ojciec uniósł
dłoń z sygnetem i poklepał nią ramię jedynaka. Chłopak mógł w tym geście nawet
wyczytać odrobinę miłości, którą ojciec darzył go przed śmiercią matki, zanim
czułość i emocje stały się czymś niegodnym prawdziwego Malfoy’a.
- Powodzenia w szkole – mruknął Abraxas. – Zobaczymy się w Boże
Narodzenie.
- Dzięki – bąknął Lucjusz lekko zakłopotany. Tak rzadko znajdował
się w sytuacji podobnej jak ta, że nie wiedział, co ze sobą zrobić.
- Nie przynieś mi wstydu – dodał ojciec cichszym i ostrzejszym
tonem, w którym Lucjusz od razu rozpoznał człowieka, z którym mieszka.
- Oczywiście, ojcze – odparł sucho.
- Popiołek zajął przedział, w którym ja zwykle podróżowałem do
Hogwartu, jest w trzecim wagonie za lokomotywą – oświadczył Abraxas na koniec
odprowadzając syna wraz z Blackami i Crabbe’ami do soczyście czerwonych wagonów
ekspresu. – W razie jakichś problemów
pisz. Cygnus załatwił mi miejsce w Radzie Nadzorczej Hogwatu, więc będę
interweniował.
Lucjusz tylko skinął głową. Rozległ się ostatni gwizdek. Szybko
pożegnał się z panią Crabbe i jej córką, które z większym uczuciem niż to było
wskazane kazały mu opiekować się Vincentem. Na samą myśl o tym miał ochotę
zwymiotować. Ani mu się śniło niańczyć tego idiotę, tym bardziej gdyby jednak
trafił do Hufflepuffu. Z wymuszonym uśmiechem jednak obiecał zrobić, co w jego
mocy.
Odwrócił się na pięcie z zamiarem pożegnania Cygnusa Blacka i jego
najmłodszej córki, kiedy usłyszał głośny, pełen bólu pisk. Pod prawą stopą czuł
coś małego i nierównego. Zanim przeniósł wzrok w tamtą stronę wiedział już, że
nadepnął na nogę Narcyzie Black. Podniósł głowę i napotkał rozłoszczone
niebieskie oczy dziewczynki. Na policzki wstąpił jej rumieniec gniewu i nawet w
tej sytuacji Lucjusz musiał przyznać, że mimo swojej urody aniołka, Narcyza
brzydko się złościła. Oczy jej się zwężały a całą twarz wykrzywiał dziwny,
paskudny wyraz.
- Przepraszam – szepnął gorączkowo. – Naprawdę nie chciałem.
- Patrz pod nogi – syknęła. – To, że jestem mała nie znaczy, że
niewidzialna i można mnie tratować!
Chłopaka na pewien czas zatkało. To niewinne dziecko, które dotąd
tylko płakało i niewiele się odzywało rzucając smutne spojrzenia, wcale nie
było takie niewinne. Szybko jednak odzyskał rezon. Nie chciał się przecież dać
upokorzyć tej blondwłosej smarkuli. Nie ważne, z jakiego domu pochodziła.
- Nie nadepnąłem cię przecież specjalnie – warknął.
- Cyziu, jak zwykle przesadzasz – mruknął Cygnus lekko zakłopotany.
– Pan Malfoy przeprosił.
Narcyza tylko syknęła głośno przez zaciśnięte zęby, odwróciła się
na pięcie i odeszła kuśtykając teatralnie. Lucjusz uśmiechnął się pod nosem,
pożegnał pana Cygnusa i ojca. Wspiął się po schodach wagonu i znalazł się na
pachnącym drewnem korytarzu. Ani razu nie obejrzał się za siebie, zostawiając
wszystkie ostatnie wydarzenia za sobą. Za nim wsiadł Vincent i bliźniaki.
- Poradzicie sobie sami? – Spytał Absalon . – Ja i Ada mamy zajęte
miejsca w piątym wagonie – oświadczył.
- Jak chcesz Lucjuszu, to jedno czy dwa miejsca się jeszcze znajdą
– dodała Adelajda mrugając szybko oczami, co chyba miało być zalotnym trzepotem
rzęs.
Lucjusz odruchowo cofnął się krok w tył. Niechciał już na samym
początku być kojarzony, jako kochaś tej starszej o cztery lata, dziewczyny,
która była od niego dwa razy większa. I szersza.
- Mój skrzat, Popiołek zajął nam przedział w trzecim wagonie –
wyjaśnił dziękując w duchu ojcu za ten pomysł. – Dziękuję za propozycję.
Piórka Adelajdzie lekko opadły. Skinęła głową i zniknęła w
korytarzu, taranując drobnych pierwszoroczniaków. Za nią podążył Absalon życząc
im dobrej podróży.
Lucjusz odetchnął z ulgą, kiedy w końcu został sam z Vincentem.
Drzwi do wagonów zaczęły się zatrzaskiwać. Z przodu pociągu, zapewne z lokomotywy
rozległ się głośny gwizd i pociąg powoli ruszył. Serce w piersi blondyna zatrzepotało
mocno. Nareszcie! Jedzie do Hogwartu.
- Lepiej chodźmy, bo puścisz tutaj pawia – mruknął do przyjaciela,
którego twarz jeszcze bardziej zzieleniała. O ile to w ogóle możliwe.
Vincent skinął głową i razem ruszyli przez czwarty i połowę trzeciego
wagonu aż znaleźli przedział, w którym samotnie siedział Popiołek. Jego chude
nogi zwisały z siedzenia i lekko dyndały. Lucjusz otworzył drzwi a skrzat
szybko skoczył na równe nogi i ukłonił się nisko.
- Panicz Lucjusz, sir! Panicz Vincent! Przedział zajęty, jak pan
Malfoy kazał – oświadczył wskazując na wnętrze pomieszczenia. – Kufer załadowałem
w części bagażowej, sir.
- Dobrze – mruknął blondyn wyniośle sadowiąc się na miękkim siedzeniu.
– Możesz znikać.
Popiołek ukłonił się jeszcze raz i zniknął z donośnym trzaskiem. W
tej samej chwili czary blokujące dojście innym uczniom do przedziału przestały
działać. Drzwi natychmiast się rozsunęły ukazując sylwetki trzech chłopców.
Lucjusz uniósł brwi, niezadowolony, że ktokolwiek śmie tutaj
wchodzić. Posłał chłopcom zimne,
wyniosłe spojrzenie jednoznacznie mówiące, że mają się ulotnić. Wszyscy byli
ubrani w czarne, szkolne szaty bez emblematów jakichkolwiek domów, czyli byli
pierwszoroczniakami tak jak Lucjusz i Vincent.
- Zajęte – oświadczył Malfoy sucho.
Najwyższy chłopiec, brunet o dużych zielonych oczach ku zdumieniu
Lucjusza wszedł do przedziału i oparł się niedbale o ramę drzwi, zakładając
ramiona na piersi. Obrzucił blondyna i grubasa kpiarskim spojrzeniem.
- Ja tutaj widzę jeszcze cztery wolne miejsca – odpowiedział bezczelnie.
- Czyżby? – Warknął Lucjusz rozeźlony, włosy zjeżyły mu się na
karku, kiedy wstawał z miejsca i sięgał do kieszeni swojej czarnej marynarki,
gdzie trzymał różdżkę. Modlił się w duchu, aby ten bezczelny typ nie znał się
dobrze na zaklęciach i nie ćwiczył żadnych w domu. Lucjusz ostatnie dni przed
szkołą spędził ucząc się kilku pożytecznych zaklęć. Z dużą satysfakcją mógł stwierdzić,
ze wychodziły mu już naprawdę dobrze.
Wyciągnął przed siebie różdżkę ojca. Jego różdżkę. Wciąż, nie mógł
się przestawić na to, że ta osiemnastocalowa, wiązowa różdżka z włóknem ze
smoczego serca należy teraz do niego.
Tak jak się spodziewał, mina bruneta nieco zrzedła.
- Musisz być kimś wyjątkowo głupim lub ważnym, aby tak się stawiać
– stwierdził chłopak odrywając się od drzwi. – Jestem Torfinn Rowle – ku konsternacji
Lucjusza, brunet wyciągnął przed siebie dłoń, na której połyskiwał sygnet z
herbem przedstawiającym ważkę.
Rowle. Lucjusz od razu przywołał wszelkie informacje, jakie
usłyszał kiedykolwiek o tej rodzinie. Czystej krwi, od co najmniej pięciu
pokoleń. Głowa rodu pracuje w Ministerstwie Magii w jednym z ważniejszych
departamentów. Przez matkę byli kuzynami. Blondyn opuścił różdżkę i uścisnął chudą
dłoń Torfinna.
- Lucjusz Malfoy – przedstawił się z odrobiną rezerwy. Z
satysfakcją zauważył, jakie wrażenie na Rowle’u zrobiło jego nazwisko. W
zielonych oczach na chwilę pojawił się błysk, który wkrótce zniknął. – To jest
Vincent Crabbe – podbródkiem wskazał na przyjaciela, którego kolory nadal były
dalekie od naturalnych.
- Więc jesteśmy krewnymi – zauważył Torfinn. – Mam nadzieję, że
również przyjaciółmi. Zastukał pięścią w szybę przedziału. Drzwi otworzyły się
i do środka weszli dwaj pozostali chłopcy. Torfinn przedstawił ich po kolei:
- Joachim Nott – wskazał na chłopca o kędzierzawych włosach barwy
ciemnego złota . – Oraz Oswald Yaxley – barczysty młodzik o jasno brązowych
oczach i ciemno brązowych włosach opadających na czoło skinął sztywno głową.
- Panowie poznajcie mojego krewniaka: Lucjusza Malfoya.
Lucjusz obrzucił ich wszystkich obojętnym spojrzeniem. W duchu
stwierdził, że ci trzej o ile tylko trafią do Slytherinu mogą się okazać
niezłymi towarzyszami.
Skinieniem głowy pozwolił im na zajęcie miejsc w jego przedziale. W
ciągu kolejnej godziny, kiedy pociąg opuścił już przedmieścia Londynu z zadowoleniem
zauważył, że wszyscy w przedziale zabiegają o jego uwagę, proszą go o wyrażenie
opinii. Był dla nich kimś ważnym. Lucjusz podejrzewał, że jego przyjaźń byłaby
w ich rodzinach bardzo pożądana. Jakże jego sytuacja się zmieniła! W porównaniu
z tym, co znaczył w domu, a w tym ciasnym przedziale!
Młody Malfoy już nie mógł się doczekać pierwszych dni w szkole. Przeczuwał,
że jego kariera w Hogwarcie sprosta nawet największym wymaganiom Abraxasa
Malfoya. Co więcej ojciec będzie jeszcze z niego dumny.
***
Rozdział nie jest najlepszy bo za bardzo nie miałam na niego pomysłu. Jak na razie to ostatni rozdział o Lucjuszu, teraz będzie tylko nasza słodka Cyzia. Serdecznie dziękuję wszystkim za komentarze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz