środa, 4 września 2013

Rozdział 5

"Na Peronie"
1965r

Lucjusz z najwyższą uwagą obserwował tłum ludzi zebranych na peronie dziewięć i trzy czwarte. W kłębach pary wydobywających się z komina wielkiej, czerwonej lokomotywy już na pierwszy rzut oka mógł wyłapać mugoli. Śmiesznie ubrani i zagubieni w tym magicznym świecie, odstawali od reszty zgrai. Ich dzieci – szlamy – w większości poubierane już były w szkolne szaty. Na piersi pewnej szatynki dostrzegł nawet połyskujące „P” oznaczające prefekta.
Oni nie powinni posiadać magii, przemknęło przez myśl Lucjusza. Ich tutaj nie powinno być.
Z ulgą jednak zauważył, że większość jeszcze stanowią rodziny w pełni czarodziejskie. Kątem oka ujrzał jak ojciec wraz z panem Cygnusem Blackiem, co jakiś czas witają przedstawicieli znanych magicznych rodów. Zanotował obecność głównego sekretarza ministra magii – Roberta Savage wraz z żoną i piątką dzieci, pana Lastrenge wraz z dwoma ponurymi chłopcami, którzy musieli być jego synami, rodzinę Bones’ów, Rowl’ów czy Yaxley’ów. Wszyscy posiadali to, co na pierwszy rzut oka wyróżniało prawdziwego czarodzieja czystej krwi – wyrafinowanie.
Wskazówki wielkiego, magicznego zegara wiszącego tuż przed Lucjuszem przesunęły się wolno. Chłopak wyczytał, że do odjazdu pociągu pozostało dwanaście minut. Kątem oka zauważył, że starsze siostry Black rozproszyły się w tłumie, z pewnością poszukując swoich przyjaciół i zajmując przedziały. Przy boku ojca sterczała tylko ta mała blondynka imieniem Narcyza, która z tęsknotą w niebieskich oczach wpatrywała się w tłum nastolatków pakujących się do wagonów.
Nie wyglądała na dziesięć lat. Lucjusz mógł jej dać, co najwyżej osiem. Drobna sylwetka wciśnięta w lawendową sukienkę z falbankami, pulchna twarzyczka w kształcie serca z zaróżowionymi policzkami i złote loki przepasane fioletową wstążką. Na tle czerni Hogwarckich strojów i płaszczów podróżnych, najmłodsza panna Black wyróżniała się nie mniej niż obecni na stacji mugole. Zwracała uwagę i oto chyba właśnie chodziło, ponieważ każdy porównywał dziewczynkę do małego aniołka, co z kolei nie bardzo podobało się samej zainteresowanej, patrząc na jej zaciśnięte usta.
W tej licznej gromadzie zebranej na peronie Lucjusz nadal nie mógł odszukać rodziny Crabbe’ów. Vincet był jego jedynym, znanym równolatkiem. Jego obecność pozwoliłaby mu szybciej wdrożyć się w szkolną rzeczywistość. Oczywiście, samo nazwisko Malfoy otworzy przed nim każde drzwi; przynajmniej te, które się naprawdę liczą; nie potrzebował do tego kogoś takiego jak Crabbe. Wolał jednak mieć przy boku kogoś oddanego.
- Lucjuszu, to ty? – Usłyszał dziewczęce nawoływanie dochodzące za jego pleców. Odwrócił się na pięcie i ujrzał nadchodzącą Adelajdę Crabbe wraz z rodziną. Przy jej boku, nierozłącznie kroczył jej brat bliźniak Absalon. Za nimi toczył się Vincet wraz z matką, która trzymała za pulchną dłoń najmłodszą latorośl – dziewięcioletnią Ludwinię.
Młody Malfoy poczuł ulgę a także ukłucie zazdrości, że Vincenta otacza tyle znajomych twarzy, przy czym on sam stoi w oddaleniu od ojca, który wydaje się bardziej zainteresowany witaniem znajomych niż żegnaniem jedynaka.
Pojawienie się rodziny Crabbe’ów, zwróciło także uwagę Abraxasa i Blacków, którzy uprzejmie pozdrowili zmizerniałą matkę Vinceta i jej dzieci.
- Zdenerwowany? – Zagadnęła Adelajda, która już od najmłodszych lat, ku rozpaczy Lucjusza; się w nim durzyła.  
- Nie za bardzo – odparł chłopak sucho, z uwagą obserwując jak twarz Vincenta z każdą sekundą odmierzaną przez magiczny zegar zielenieje. – A tobie, co jest? – Spytał przyjaciela.
Adelajda zaśmiała się cicho.
- Absalon stwierdził, że taki głupek jak Vin z pewnością trafi do Hufflepuffu. Niestety biedaczysko zbyt mocno wzięło to sobie do serca. Jego skóra stopniowo zmienia barwę już od samego ranka. Mama uwarzyła mu jakiś eliksir, ale chyba nie pomaga.
Lucjusz uniósł brwi i zmierzył przyjaciela krytycznym spojrzeniem. Czy Absalon miał rację? Vincent jest aż tak beznadziejny w czarach, że trafi do Hufflepuffu? Na samą myśl, że coś takiego może się wydarzyć i w żołądku Lucjusza coś się przewróciło. Nie może stracić swojego pachołka już na początku!
- Weź się w garść – warknął w stronę kumpla. – Dramatyzujesz jak jakaś stara panna.
- Tobie łatwo mówić – łypnął Vincent. – Założę się o sto galeonów, że trafisz do Slytherinu. Sam mówiłeś, że od wieków twoja rodzina trafia tylko do tego domu. Ty nie musisz się o nic martwić.
Lucjusz tylko przewrócił oczami i zdegustowany odwrócił wzrok od zielonej gęby Vincenta. W duchu modlił się o to, aby histeria przyjaciela była nieuzasadniona. Dlaczego też wcześniej się nad tym nie zastanawiał? Przecież niejednokrotnie kwestionował jego umiejętności magiczne. Po liście przyjmującym przestało go to obchodzić. Dostał to, czego chciał i reszta przestała się liczyć. A teraz nie mógł sobie pozwolić na panikę. Musiał dobrze wypaść przed nowymi kolegami.
- Przyszliście z Blackami? – Spytał Absalon patrząc na coś ponad ramieniem Lucjusza. Chłopak odwrócił się i ujrzał Andromedę Black w towarzystwie rudowłosej dziewczyny, również ubranej w szaty szkolne z odznaczeniami Slytherinu. Z innego krańca peronu nadchodziła Bellatriks z chytrym uśmieszkiem na wąskich wargach.
- Taaa – przyznał Lucjusz odwracając się z powrotem w stronę rodzeństwa Crabbe. – Ojciec chce kupić od nich jakiś przedmiot. Razem przyszliśmy na King’s Cross. Znacie ich?
Absalon i Adelajda prychnęli jednocześnie.
- Kto nie zna sióstr Black. Z Bellatriks jesteśmy na roku. Ona i siostry Acerbi są nierozłączne. W pokoju wspólnym ślizgnów mówi się, że lepiej nie wchodzić im w drogę, jeżeli nie chce się ucierpieć. Nie wiem jak ty Lucjuszu, ale radziłbym ci się do tego dostosować – odpowiedział Absalon ściszonym głosem.
- Za to Andromeda to flirciara. W całym Hogwacie nie ma chyba nikogo, kto by nie wiedział, że młodsza siostra Black umawia się tylko z tymi, którzy przeczytali jej ulubioną powieść „Udręki Nimfadory Ashfield” – oświadczyła Adelajda pogardliwie. – Powiedz Abs czy czytanie tego było taką udręką jak myślę? – Zwróciła się złośliwie do bliźniaka, który spłonął rumieńcem.
- Nie wiem, o czym mówisz, Ado – syknął przez zęby. Lucjusz jednak zauważył tęskne spojrzenie, jakie rzucił Andromedzie. A przynajmniej jej plecom. W duchu pomyślał, że Absalon musiał być kompletnym idiotą, jeśli sądził, że ma jakiekolwiek szanse u takiej dziewczyny jak Andromeda.
W tej samej chwili rozległ się gwizdek wzywający do odjazdu. Na peronie zapanował popłoch. Uczniowie rzucali się w ramiona swoich rodziców żegnając się szybko i gnając ku ekspresowi do Hogwartu. Młody Malfoy obserwował jak Cygnus czule żegna swoje starsze córki, jak Narcyza obiecuje Belli i Dromedzie opiekować się ojcem i domem. Z drugiej strony pani Crabbe cicho szlochając żegnała swoje lekko zażenowane dzieci.
Abraxas nagle wyrósł przed Lucjuszem, który lekko wzdrygnął się na widok jego miny. Jak zwykle nic z niej nie można było wyczytać. Ojciec uniósł dłoń z sygnetem i poklepał nią ramię jedynaka. Chłopak mógł w tym geście nawet wyczytać odrobinę miłości, którą ojciec darzył go przed śmiercią matki, zanim czułość i emocje stały się czymś niegodnym prawdziwego Malfoy’a.
- Powodzenia w szkole – mruknął Abraxas. – Zobaczymy się w Boże Narodzenie.
- Dzięki – bąknął Lucjusz lekko zakłopotany. Tak rzadko znajdował się w sytuacji podobnej jak ta, że nie wiedział, co ze sobą zrobić.
- Nie przynieś mi wstydu – dodał ojciec cichszym i ostrzejszym tonem, w którym Lucjusz od razu rozpoznał człowieka, z którym mieszka.
- Oczywiście, ojcze – odparł sucho.
- Popiołek zajął przedział, w którym ja zwykle podróżowałem do Hogwartu, jest w trzecim wagonie za lokomotywą – oświadczył Abraxas na koniec odprowadzając syna wraz z Blackami i Crabbe’ami do soczyście czerwonych wagonów ekspresu.  – W razie jakichś problemów pisz. Cygnus załatwił mi miejsce w Radzie Nadzorczej Hogwatu, więc będę interweniował.
Lucjusz tylko skinął głową. Rozległ się ostatni gwizdek. Szybko pożegnał się z panią Crabbe i jej córką, które z większym uczuciem niż to było wskazane kazały mu opiekować się Vincentem. Na samą myśl o tym miał ochotę zwymiotować. Ani mu się śniło niańczyć tego idiotę, tym bardziej gdyby jednak trafił do Hufflepuffu. Z wymuszonym uśmiechem jednak obiecał zrobić, co w jego mocy.
Odwrócił się na pięcie z zamiarem pożegnania Cygnusa Blacka i jego najmłodszej córki, kiedy usłyszał głośny, pełen bólu pisk. Pod prawą stopą czuł coś małego i nierównego. Zanim przeniósł wzrok w tamtą stronę wiedział już, że nadepnął na nogę Narcyzie Black. Podniósł głowę i napotkał rozłoszczone niebieskie oczy dziewczynki. Na policzki wstąpił jej rumieniec gniewu i nawet w tej sytuacji Lucjusz musiał przyznać, że mimo swojej urody aniołka, Narcyza brzydko się złościła. Oczy jej się zwężały a całą twarz wykrzywiał dziwny, paskudny wyraz.
- Przepraszam – szepnął gorączkowo. – Naprawdę nie chciałem.
- Patrz pod nogi – syknęła. – To, że jestem mała nie znaczy, że niewidzialna i można mnie tratować!
Chłopaka na pewien czas zatkało. To niewinne dziecko, które dotąd tylko płakało i niewiele się odzywało rzucając smutne spojrzenia, wcale nie było takie niewinne. Szybko jednak odzyskał rezon. Nie chciał się przecież dać upokorzyć tej blondwłosej smarkuli. Nie ważne, z jakiego domu pochodziła.
- Nie nadepnąłem cię przecież specjalnie – warknął.
- Cyziu, jak zwykle przesadzasz – mruknął Cygnus lekko zakłopotany. – Pan Malfoy przeprosił.
Narcyza tylko syknęła głośno przez zaciśnięte zęby, odwróciła się na pięcie i odeszła kuśtykając teatralnie. Lucjusz uśmiechnął się pod nosem, pożegnał pana Cygnusa i ojca. Wspiął się po schodach wagonu i znalazł się na pachnącym drewnem korytarzu. Ani razu nie obejrzał się za siebie, zostawiając wszystkie ostatnie wydarzenia za sobą. Za nim wsiadł Vincent i bliźniaki.
- Poradzicie sobie sami? – Spytał Absalon . – Ja i Ada mamy zajęte miejsca w piątym wagonie – oświadczył.
- Jak chcesz Lucjuszu, to jedno czy dwa miejsca się jeszcze znajdą – dodała Adelajda mrugając szybko oczami, co chyba miało być zalotnym trzepotem rzęs.
Lucjusz odruchowo cofnął się krok w tył. Niechciał już na samym początku być kojarzony, jako kochaś tej starszej o cztery lata, dziewczyny, która była od niego dwa razy większa. I szersza.
- Mój skrzat, Popiołek zajął nam przedział w trzecim wagonie – wyjaśnił dziękując w duchu ojcu za ten pomysł. – Dziękuję za propozycję.
Piórka Adelajdzie lekko opadły. Skinęła głową i zniknęła w korytarzu, taranując drobnych pierwszoroczniaków. Za nią podążył Absalon życząc im dobrej podróży.
Lucjusz odetchnął z ulgą, kiedy w końcu został sam z Vincentem. Drzwi do wagonów zaczęły się zatrzaskiwać. Z przodu pociągu, zapewne z lokomotywy rozległ się głośny gwizd i pociąg powoli ruszył. Serce w piersi blondyna zatrzepotało mocno. Nareszcie! Jedzie do Hogwartu.
- Lepiej chodźmy, bo puścisz tutaj pawia – mruknął do przyjaciela, którego twarz jeszcze bardziej zzieleniała. O ile to w ogóle możliwe.
Vincent skinął głową i razem ruszyli przez czwarty i połowę trzeciego wagonu aż znaleźli przedział, w którym samotnie siedział Popiołek. Jego chude nogi zwisały z siedzenia i lekko dyndały. Lucjusz otworzył drzwi a skrzat szybko skoczył na równe nogi i ukłonił się nisko.
- Panicz Lucjusz, sir! Panicz Vincent! Przedział zajęty, jak pan Malfoy kazał – oświadczył wskazując na wnętrze pomieszczenia. – Kufer załadowałem w części bagażowej, sir.
- Dobrze – mruknął blondyn wyniośle sadowiąc się na miękkim siedzeniu. – Możesz znikać.
Popiołek ukłonił się jeszcze raz i zniknął z donośnym trzaskiem. W tej samej chwili czary blokujące dojście innym uczniom do przedziału przestały działać. Drzwi natychmiast się rozsunęły ukazując sylwetki trzech chłopców.
Lucjusz uniósł brwi, niezadowolony, że ktokolwiek śmie tutaj wchodzić.  Posłał chłopcom zimne, wyniosłe spojrzenie jednoznacznie mówiące, że mają się ulotnić. Wszyscy byli ubrani w czarne, szkolne szaty bez emblematów jakichkolwiek domów, czyli byli pierwszoroczniakami tak jak Lucjusz i Vincent.
- Zajęte – oświadczył Malfoy sucho.
Najwyższy chłopiec, brunet o dużych zielonych oczach ku zdumieniu Lucjusza wszedł do przedziału i oparł się niedbale o ramę drzwi, zakładając ramiona na piersi. Obrzucił blondyna i grubasa kpiarskim spojrzeniem.
- Ja tutaj widzę jeszcze cztery wolne miejsca – odpowiedział bezczelnie.
- Czyżby? – Warknął Lucjusz rozeźlony, włosy zjeżyły mu się na karku, kiedy wstawał z miejsca i sięgał do kieszeni swojej czarnej marynarki, gdzie trzymał różdżkę. Modlił się w duchu, aby ten bezczelny typ nie znał się dobrze na zaklęciach i nie ćwiczył żadnych w domu. Lucjusz ostatnie dni przed szkołą spędził ucząc się kilku pożytecznych zaklęć. Z dużą satysfakcją mógł stwierdzić, ze wychodziły mu już naprawdę dobrze.
Wyciągnął przed siebie różdżkę ojca. Jego różdżkę. Wciąż, nie mógł się przestawić na to, że ta osiemnastocalowa, wiązowa różdżka z włóknem ze smoczego serca należy teraz do niego.
Tak jak się spodziewał, mina bruneta nieco zrzedła.
- Musisz być kimś wyjątkowo głupim lub ważnym, aby tak się stawiać – stwierdził chłopak odrywając się od drzwi. – Jestem Torfinn Rowle – ku konsternacji Lucjusza, brunet wyciągnął przed siebie dłoń, na której połyskiwał sygnet z herbem przedstawiającym ważkę.
Rowle. Lucjusz od razu przywołał wszelkie informacje, jakie usłyszał kiedykolwiek o tej rodzinie. Czystej krwi, od co najmniej pięciu pokoleń. Głowa rodu pracuje w Ministerstwie Magii w jednym z ważniejszych departamentów. Przez matkę byli kuzynami. Blondyn opuścił różdżkę i uścisnął chudą dłoń Torfinna.
- Lucjusz Malfoy – przedstawił się z odrobiną rezerwy. Z satysfakcją zauważył, jakie wrażenie na Rowle’u zrobiło jego nazwisko. W zielonych oczach na chwilę pojawił się błysk, który wkrótce zniknął. – To jest Vincent Crabbe – podbródkiem wskazał na przyjaciela, którego kolory nadal były dalekie od naturalnych.
- Więc jesteśmy krewnymi – zauważył Torfinn. – Mam nadzieję, że również przyjaciółmi. Zastukał pięścią w szybę przedziału. Drzwi otworzyły się i do środka weszli dwaj pozostali chłopcy. Torfinn przedstawił ich po kolei:
- Joachim Nott – wskazał na chłopca o kędzierzawych włosach barwy ciemnego złota . – Oraz Oswald Yaxley – barczysty młodzik o jasno brązowych oczach i ciemno brązowych włosach opadających na czoło skinął sztywno głową.
- Panowie poznajcie mojego krewniaka: Lucjusza Malfoya.
Lucjusz obrzucił ich wszystkich obojętnym spojrzeniem. W duchu stwierdził, że ci trzej o ile tylko trafią do Slytherinu mogą się okazać niezłymi towarzyszami.
Skinieniem głowy pozwolił im na zajęcie miejsc w jego przedziale. W ciągu kolejnej godziny, kiedy pociąg opuścił już przedmieścia Londynu z zadowoleniem zauważył, że wszyscy w przedziale zabiegają o jego uwagę, proszą go o wyrażenie opinii. Był dla nich kimś ważnym. Lucjusz podejrzewał, że jego przyjaźń byłaby w ich rodzinach bardzo pożądana. Jakże jego sytuacja się zmieniła! W porównaniu z tym, co znaczył w domu, a w tym ciasnym przedziale!
Młody Malfoy już nie mógł się doczekać pierwszych dni w szkole. Przeczuwał, że jego kariera w Hogwarcie sprosta nawet największym wymaganiom Abraxasa Malfoya. Co więcej ojciec będzie jeszcze z niego dumny. 
***

 Rozdział nie jest najlepszy bo za bardzo nie miałam na niego pomysłu. Jak na razie to ostatni rozdział o Lucjuszu, teraz będzie tylko nasza słodka Cyzia. Serdecznie dziękuję wszystkim za komentarze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz