"Siostry"
1963r.
Szła
ulicami Londynu, szybko przebierając nóżkami wciśniętymi w lśniące, nowe
buciki. Na prawym ramieniu czuła mocno zaciśnięte siostrzane palce, które
ciągnęły ją, zmuszając by ani na chwilę nie zwalniała kroku. Wstążki
podtrzymujące mały, słomkowy kapelusik na jej głowie poluzowały się, przez co
nieustannie, wolną ręka musiała go podtrzymywać, aby nie upadł na chodnik i nie
został stratowany przez tłum przechodniów. Z trudem hamowała cisnące się do jej
oczu łzy. Z frustracją przygryzła dolną wargę i przyspieszyła.
Za
nic w świecie nie chciała przyznać się przed siostrami, że chciałaby już wrócić
do domu. I tak spędziła sporo czasu namawiając je, aby zabrały ją ze sobą.
Powtarzała, że nie sprawi im kłopotu i wtedy naprawdę tak uważała. Nie
wiedziała jednak, że poza zakupami na Pokątnej Bella i Dromeda zamierzają
jeszcze odwiedzić kilka innych miejsc, których Narcyza nie znała. Choć pewnie i wtedy błagałaby, aby ją zabrać.
Miała już dość traktowania ją jak dziecko. W końcu za cztery dni miała skończyć
osiem lat. I to właśnie ten ostatni
argument ostatecznie przekonał starsze siostry, aby przystać na jej prośbę.
Nie
wiedziała gdzie zmierzają. Budynki wszędzie wydawały się takie same. Twarze
mugoli mijanych po drodze zlewały się w jedną bliżej nieokreślona masę. Z nieba
lał się żar sierpniowego słońca, sprawiając, że ziemia pod jej nogami była
niezwykle gorąca. Z utęsknieniem spojrzała na wystający z ulicy hydrant. Narcyza oddałaby wszystko za łyk zimnej wody.
Już miała otwierać usta, aby zadać pytanie w tej kwestii, kiedy poczuła
szarpnięcie i wszystkie trzy skręciły w wąską uliczkę biegnącą pomiędzy dwoma
wysokimi, zapuszczonymi budynkami.
Pierwsze,
co poczuła to wręcz niebiański chłód owiewający jej spocone ciało. Westchnęła z
błogim uśmiechem, który pojawił się na jej umęczonej twarzy. Przez chwilę
przemknęło jej przez myśl, że być może dotarły wreszcie na miejsce. Dromeda i
Bella jednak nie zwalniały, uparcie dążąc na przód.
Po
jakimś kwadransie w końcu stanęły na środku czegoś, co w przeszłości musiało
być placem zabaw. Przy rozwalającej się siatce ogrodzeniowej stały ruiny
drabinkowej konstrukcji i obalona zjeżdżalnia. W kilku miejscach rosły duże,
rozłożyste lipy, pokryte głębokimi wcięciami układającymi się w przeróżne
konstrukcje od imion po sprośne wierszyki. Pod ich cieniem stały trzy
zdewastowane ławki. Bella i Dromeda ruszyły w ich kierunku. Było to dziwne
miejsce i Narcyza nie miała bladego pojęcia, dlaczego przemierzyły pół Londynu,
aby się tutaj dostać. Ubrane w schludne, letnie sukienki nie pasowały do tego
miejsca.
-
Co my tutaj robimy? – Odezwała się w końcu Narcyza wyciągając z kieszeni
sukienki haftowaną w narcyzy chusteczkę, kładąc ją na ławkę i delikatnie na
niej przysiadając, aby nie poplamić czymś ubrania.
-
Czekamy – oświadczyła Bella napawając się lekkim powiewem wiatru, który rozwiał
jej ciemne, długie włosy.
Narcyza
zmarszczyła nosek i sięgnęła do wstążek kapelusza. Szybko je rozwiązała a wiatr
natychmiast również rozwiał jej złote włosy przynosząc kojący powiew chłodu.
-
Ale, na co? – Spytała zwracając twarz ku siostrom.
-
Na to – odparła Dromeda wykrzywiając usta w złośliwym uśmieszku.
Narcyza
podążyła za jej wzrokiem i ujrzała grupkę mugolskich wyrostków zmierzających w
ich kierunku. Ubrani byli w dziwaczne spodnie i rozpięte koszule.
Przekrzykiwali się używając wulgarnego języka, od którego poczerwieniały
Narcyzie policzki. Nic nie rozumiała. Spojrzała pytająco na siostry.
Bella
stanęła na ławce i Narcyza zauważyła jak sięga do zawieszonej na ramieniu
torebki. Chwilę późnej w dłoni trzymała już swoją różdżkę. Ponad dwunastocalowa
z orzecha włoskiego błyszczała w promieniach słońca, które prześwitywały przez
liście. Z ich trójki, tylko Bellatriks miała różdżkę. Tylko ona chodziła do
Hogwartu i tylko jej pozwalano na rzucanie zaklęć.
Narcyza
z niepokojem spojrzała na zbliżającą się grupę. Już zauważyli trzy nienagannie
ubrane dziewczynki, siedzące samotnie na terenie, który prawdopodobnie uważali
za swój. Dostrzegła jak na ich twarze wpełza ten sam złośliwy uśmieszek, który
przed chwilą gościł na ustach Andromedy.
-
Może lepiej już stąd pójdźmy – powiedziała nerwowo Narcyza. W powietrzu
wyczuwała kłopoty. Zresztą wystarczyło spojrzeć na twarze zbliżających się
wyrostków.
Bellatrks
uciszyła ją jednym spojrzeniem.
-
Nie martw się Cyziu. Nam nic nie grozi – powiedziała uśmiechając się kojąco i
zeskoczyła z ławki na ziemię. Dół sukienki uniósł się na chwilę do góry
wydymając się jak balon, co pozwoliło lepiej przyjrzeć się wyszytemu wzorowi –
ciasno splecione węże.
Narcyzie
nie spodobało się to „nam”, ale nic już nie powiedziała, bo intruzi byli już
tylko kilka metrów od ławki. Posłała pytające spojrzenie Andromedzie.
-
Patrz – powiedziała tylko tamta.
Więc
Narcyza spojrzała jak dwunastoletnia Bella staje naprzeciw czterem starszym
chłopakom dzierżąc w prawej dłoni swoją różdżkę. Nie mogła powstrzymać dreszczu
strachu, który przebiegł jej przez plecy. Chuda ciemnowłosa dziewczynka na tle
tej źle nastawionej bandy, wcale nie była kojącym widokiem.
-
Kogo my tutaj mamy? – Spytał wysoki dryblas, który musiał być przywódcą bandy.
– Zgubiłyście się?
-
Nie – odpowiedziała Bella chłodno. – Zbliża się rok szkolny. Muszę poćwiczyć.
Narcyza
była równie zdumiona, co stojący przed nią chłopcy. Poćwiczyć? Co to wszystko
ma znaczyć? Jeszcze raz szybko spojrzała na różdżkę w dłoniach siostry. Chyba
nie zamierzała…. Zanim dokończyła myśl, która się nagle pojawiła ujrzała jak Bella
unosi różdżkę zachęcana okrzykami Andromedy:
-
Dawaj Bello!
-
Najpierw ty – powiedziała Bellatriks zwracając się do najmniejszego z grupy z
dużymi odstającymi uszami. – Petreficus
Totalus – wymówiła formułę zaklęcia. Błysnęło złote światło i chłopiec
upadł na ziemię, sztywny jak leżące obok kamienie. Uśmiechnęła się z
satysfakcją, zadowolona ze swoich umiejętności. Trzech pozostałych członków
bandy wybałuszyło na nią oczy z czystym wyrazem niedowierzania pomieszanego z
autentycznym strachem.
Dla
Narcyzy, dla której czary były częścią codzienności ich reakcja ją
rozśmieszyła. Patrzyła chichocząc jak Bella raz po raz rzuca prostymi
zaklęciami i urokami sprawiając między innymi, że nogi jednego podskakiwały w
różne strony. W końcu wszyscy czterej intruzi skończyli wycieńczeni u stóp
tryskającej zadowoleniem Belli.
-
To było niesamowite! – Wykrzyknęła Dromeda zeskakując z ławki i ostrożnie
podchodząc do leżących na ziemi młodzików. Dźgnęła jednego końcem swojego
pantofelka. – Mugole – mruknęła z kpiną spoglądając na strużkę śliny
wypływającą z ust dryblasa, który pierwszy się do nich odezwał. – Jakim cudem
czarodzieje muszą się ukrywać? – Spytała siostry.
-
Jak dorosnę to nie będę się ukrywać – oświadczyła Bella chowając różdżkę do
torebki. – Nie będzie żadnych zasad tajności ani innych podobnych
niedorzeczności.
Narcyza
zmarszczyła czoło.
-
Zasad, czego? – Spytała nie bardzo rozumiejąc.
-
Będziesz się o tym uczyć w Hogwarcie. To właśnie przez to nie wolno nam
czarować w obecności mugoli – wyjaśniła Bella. – Kompletna głupota. Mugole są
niczym! Nawet dziecko może ich pokonać! – Zaśmiała się z pogardą wskazując na
ciała. – Sama widzisz.
-
Ale są wśród nich ci, co mają magię – zauważyła Narcyza przypominając sobie
opowieści ojca i wujostwa. – Oni chodzą do Hogwartu, prawda?
-
Szlamy – wypluła Bella jakby to była okropna trucizna. – Oni są tacy sami jak
mugole Cyziu. Może nawet gorsi. Przekradają się do naszego świata i go
zanieczyszczają swoją brudną krwią. Ich też trzeba tępić. Nie zadawaj się z
takimi siostrzyczko – oświadczyła wpatrując się w Narcyzę intensywnie. Ciebie
to też się tyczy Dromedo – zwróciła się do drugiej siostry.
-
Nigdy w życiu! – Zawołała Andromeda wzdrygając się a Narcyza skwapliwie skinęła
głową.
-
Pamiętajcie o mottcie Blacków – powiedziała Bella chwytając siostry za ręce,
tak, że stanęły w ciasnym kręgu patrząc sobie w oczy.
-
Toujours Pur – powiedziały chórem – Zawsze czysty.
W
następnej chwili Narcyza kątem oka zauważyła podkradający się za Bellą cień.
Zgarbiony i niezbyt wyraźny, potem zobaczyła coś, co wyglądało jak nóż. Zadziałała instynktownie. Krzyknęła
przeraźliwie. Siostry puściły jej dłonie i zakryły swoje uszy.
Teraz
Narcyza dokładnie widziała sylwetkę tego małego chłopca z odstającymi uszami. W
lewej dłoni trzymał mały kieszonkowy nóż. Jej krzyk, wzmocniony magią, która od
dnia urodzenia krążyła w jej żyłach sprawił, że z uszu wyrostka wypłynęły
stróżki krwi. Nie mogła przestać krzyczeć, tak samo jak nie mogła odwrócić oczu
od strumienia szkarłatu ściekającego po ogorzałych policzkach chłopaka.
On
chciał skrzywdzić jej ukochane siostry. Nic nie mogła poradzić na to, że
pragnęła zemsty. Jak mugol śmiał podnieść rękę na czarownice? Poczuła niezwykłą
satysfakcję, kiedy młodzik w końcu osunął się na ziemię.
Krzyk
stopniowo zamierał w jej gardle. Dopiero teraz poczuła, że ma całe policzki
mokre od łez. Pociągnęła nosem i sięgnęła do kieszeni po chusteczkę, ale jej
tam nie było. Została na tej brudnej ławce. Jakaś ręka podsunęła jej jedwabną
chusteczkę z haftem przedstawiającym łączone litery A i B. Andromeda.
-
Już dobrze Cyziu – szepnęła kojąco Bella przyciągając ją do siebie i głaszcząc
po jasnych włosach. Po chwili Narcyza poczuła drugie ciało tulące się do nich.
-
Dobrze się spisałaś – powiedziała Andromeda.
-
Jjj-a… - wyjąkała Narcyza próbując się wytłumaczyć, ale siostry natychmiast ją
uciszyły. Za co tak naprawdę była im bardzo wdzięczna. Bo i nie wiedziała, co
by miała powiedzieć. Pragnęła jedynie ocalić siostry od złego. Były jej droższe od wszystkiego. Gdyby
ktokolwiek zranił którąś z nich zraniłby i ją samą.
-
Kocham was – szepnęła tylko.
-
My ciebie też – odparły Bella i Dromeda jednocześnie.
-
A teraz wynośmy się stąd. Ciotka Wally pewnie czeka już z obiadem – dodała po
chwili Andromeda uwalniając się z uścisku. Sięgnęła po kapelusz Narcyzy i
nałożyła na jej jasne loki zawiązując błękitną wstążkę pod brodą. Swoją
chusteczką osuszyła jej jasne policzki z łez i wsunęła ją do kieszeni.
W
każdym jej ruchu czuć było siostrzaną miłość i troskę. Jasnowłosa wiedziała, że
jej uczucia są w pełni odwzajemnione. Nigdy nie musiała w to wątpić i właśnie
to dawało jej kojące poczucie bezpieczeństwa. Zawsze mogła na nie liczyć, tak
jak one mogły liczyć na nią.
Narcyza
westchnęła cicho i zerknęła na czwórkę omdlałych chłopaków. Wciąż czuła gniew i
nie sądziła, aby kiedykolwiek on minął. Gdyby potrafiła czarować tak jak Bella zrobiłaby
im coś, żeby pożałowali, że…. Na chwilę przeraziła się własnych myśli. Co by im
zrobiła? Czy byłaby w stanie ich skrzywdzić? Patrzeć jak cierpią ból?
Usłyszała
śmiech Dromedy z żartu Belli, która próbowała rozładować atmosferę. I Narcyza
już wiedziała. Zrobiłaby wszystko, aby uchronić swoją rodzinę. I w przyszłości z pewnością to zrobi. Nie
zawaha się, tego była pewna.
***
No
i mamy rozdział drugi. Tym razem poznajemy tytułowe siostry no i
oczywiście Cyzię. Co o niej sądzicie? Serdecznie dziękuję za komentarze
pod poprzednim rozdziałem! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że moje
opowiadanie Wam się spodobało :)
Jestem pierwsza. ^^ Hah, Bella, mój mentor, dosłownie. *.* CYZIA, CYZIA!! Cyzia, kocha Cyzię. :p Boże, ale mnie ten chłopak przeraził, co się za Bellą z nożem skradał, ale na szczęście sobie poradziły z nim. Biedny Cyziaczek. ;c Jakoś nie trawię Andzi, ale w Twoim opowiadaniu jest urocza. *.* Toujours pur, zawsze czysty, kocham to. <3 Słodkie było, jak one się tak "przycisnęły" do siebie. :3
OdpowiedzUsuńNo nic, ja czekam na Cyzie i Lucka, razem. ;P
Czekam na nn. <3
Całuski, Cyzia. ;***
Podoba mi się. Mu przyznać, że pierwszy raz się spotykam z opowiadaniem, gdzie głównymi bohaterami są Lucjusz i Narcyza.
OdpowiedzUsuńBella z pewnością za użycie magii poza Hogwartem, będzie miała nieprzyjemności, ale co to dla niej. Z tym co będzie robiła w przyszłości, to pikuś.
Ach, jak oni nienawidzą tych szlam. Najlepiej pokazał to Abraxas, gdy umarła jego żona i przyszli ci ludzie z Ministerstwa.
Biedny Lucjusz, stracił matkę w tak młodym wieku.
A Andromeda zarzekała się, że nie będzie zadawała się ze szlamami, a wiadomo jak to się skończyło :).
Narcyza to porządny krzyk miała, skoro chłopaka coś tak uszach czy głowie pękło.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam.
http://pieczecie--magii.blogspot.com/