środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 2

"Siostry"
 1963r.


          Szła ulicami Londynu, szybko przebierając nóżkami wciśniętymi w lśniące, nowe buciki. Na prawym ramieniu czuła mocno zaciśnięte siostrzane palce, które ciągnęły ją, zmuszając by ani na chwilę nie zwalniała kroku. Wstążki podtrzymujące mały, słomkowy kapelusik na jej głowie poluzowały się, przez co nieustannie, wolną ręka musiała go podtrzymywać, aby nie upadł na chodnik i nie został stratowany przez tłum przechodniów. Z trudem hamowała cisnące się do jej oczu łzy. Z frustracją przygryzła dolną wargę i przyspieszyła.
          Za nic w świecie nie chciała przyznać się przed siostrami, że chciałaby już wrócić do domu. I tak spędziła sporo czasu namawiając je, aby zabrały ją ze sobą. Powtarzała, że nie sprawi im kłopotu i wtedy naprawdę tak uważała. Nie wiedziała jednak, że poza zakupami na Pokątnej Bella i Dromeda zamierzają jeszcze odwiedzić kilka innych miejsc, których Narcyza nie znała.  Choć pewnie i wtedy błagałaby, aby ją zabrać. Miała już dość traktowania ją jak dziecko. W końcu za cztery dni miała skończyć osiem lat.  I to właśnie ten ostatni argument ostatecznie przekonał starsze siostry, aby przystać na jej prośbę.
          Nie wiedziała gdzie zmierzają. Budynki wszędzie wydawały się takie same. Twarze mugoli mijanych po drodze zlewały się w jedną bliżej nieokreślona masę. Z nieba lał się żar sierpniowego słońca, sprawiając, że ziemia pod jej nogami była niezwykle gorąca. Z utęsknieniem spojrzała na wystający z ulicy hydrant.  Narcyza oddałaby wszystko za łyk zimnej wody. Już miała otwierać usta, aby zadać pytanie w tej kwestii, kiedy poczuła szarpnięcie i wszystkie trzy skręciły w wąską uliczkę biegnącą pomiędzy dwoma wysokimi, zapuszczonymi budynkami.
          Pierwsze, co poczuła to wręcz niebiański chłód owiewający jej spocone ciało. Westchnęła z błogim uśmiechem, który pojawił się na jej umęczonej twarzy. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że być może dotarły wreszcie na miejsce. Dromeda i Bella jednak nie zwalniały, uparcie dążąc na przód.
          Po jakimś kwadransie w końcu stanęły na środku czegoś, co w przeszłości musiało być placem zabaw. Przy rozwalającej się siatce ogrodzeniowej stały ruiny drabinkowej konstrukcji i obalona zjeżdżalnia. W kilku miejscach rosły duże, rozłożyste lipy, pokryte głębokimi wcięciami układającymi się w przeróżne konstrukcje od imion po sprośne wierszyki. Pod ich cieniem stały trzy zdewastowane ławki. Bella i Dromeda ruszyły w ich kierunku. Było to dziwne miejsce i Narcyza nie miała bladego pojęcia, dlaczego przemierzyły pół Londynu, aby się tutaj dostać. Ubrane w schludne, letnie sukienki nie pasowały do tego miejsca.
          - Co my tutaj robimy? – Odezwała się w końcu Narcyza wyciągając z kieszeni sukienki haftowaną w narcyzy chusteczkę, kładąc ją na ławkę i delikatnie na niej przysiadając, aby nie poplamić czymś ubrania.
          - Czekamy – oświadczyła Bella napawając się lekkim powiewem wiatru, który rozwiał jej ciemne, długie włosy.
          Narcyza zmarszczyła nosek i sięgnęła do wstążek kapelusza. Szybko je rozwiązała a wiatr natychmiast również rozwiał jej złote włosy przynosząc kojący powiew chłodu.
          - Ale, na co? – Spytała zwracając twarz ku siostrom.
          - Na to – odparła Dromeda wykrzywiając usta w złośliwym uśmieszku.
          Narcyza podążyła za jej wzrokiem i ujrzała grupkę mugolskich wyrostków zmierzających w ich kierunku. Ubrani byli w dziwaczne spodnie i rozpięte koszule. Przekrzykiwali się używając wulgarnego języka, od którego poczerwieniały Narcyzie policzki. Nic nie rozumiała. Spojrzała pytająco na siostry.
          Bella stanęła na ławce i Narcyza zauważyła jak sięga do zawieszonej na ramieniu torebki. Chwilę późnej w dłoni trzymała już swoją różdżkę. Ponad dwunastocalowa z orzecha włoskiego błyszczała w promieniach słońca, które prześwitywały przez liście. Z ich trójki, tylko Bellatriks miała różdżkę. Tylko ona chodziła do Hogwartu i tylko jej pozwalano na rzucanie zaklęć.
          Narcyza z niepokojem spojrzała na zbliżającą się grupę. Już zauważyli trzy nienagannie ubrane dziewczynki, siedzące samotnie na terenie, który prawdopodobnie uważali za swój. Dostrzegła jak na ich twarze wpełza ten sam złośliwy uśmieszek, który przed chwilą gościł na ustach Andromedy.
          - Może lepiej już stąd pójdźmy – powiedziała nerwowo Narcyza. W powietrzu wyczuwała kłopoty. Zresztą wystarczyło spojrzeć na twarze zbliżających się wyrostków.
          Bellatrks uciszyła ją jednym spojrzeniem.
          - Nie martw się Cyziu. Nam nic nie grozi – powiedziała uśmiechając się kojąco i zeskoczyła z ławki na ziemię. Dół sukienki uniósł się na chwilę do góry wydymając się jak balon, co pozwoliło lepiej przyjrzeć się wyszytemu wzorowi – ciasno splecione węże.
          Narcyzie nie spodobało się to „nam”, ale nic już nie powiedziała, bo intruzi byli już tylko kilka metrów od ławki. Posłała pytające spojrzenie Andromedzie.
          - Patrz – powiedziała tylko tamta.
          Więc Narcyza spojrzała jak dwunastoletnia Bella staje naprzeciw czterem starszym chłopakom dzierżąc w prawej dłoni swoją różdżkę. Nie mogła powstrzymać dreszczu strachu, który przebiegł jej przez plecy. Chuda ciemnowłosa dziewczynka na tle tej źle nastawionej bandy, wcale nie była kojącym widokiem.
          - Kogo my tutaj mamy? – Spytał wysoki dryblas, który musiał być przywódcą bandy. – Zgubiłyście się?
          - Nie – odpowiedziała Bella chłodno. – Zbliża się rok szkolny. Muszę poćwiczyć.
          Narcyza była równie zdumiona, co stojący przed nią chłopcy. Poćwiczyć? Co to wszystko ma znaczyć? Jeszcze raz szybko spojrzała na różdżkę w dłoniach siostry. Chyba nie zamierzała…. Zanim dokończyła myśl, która się nagle pojawiła ujrzała jak Bella unosi różdżkę zachęcana okrzykami Andromedy:
          - Dawaj Bello!
          - Najpierw ty – powiedziała Bellatriks zwracając się do najmniejszego z grupy z dużymi odstającymi uszami. – Petreficus Totalus – wymówiła formułę zaklęcia. Błysnęło złote światło i chłopiec upadł na ziemię, sztywny jak leżące obok kamienie. Uśmiechnęła się z satysfakcją, zadowolona ze swoich umiejętności. Trzech pozostałych członków bandy wybałuszyło na nią oczy z czystym wyrazem niedowierzania pomieszanego z autentycznym strachem.
          Dla Narcyzy, dla której czary były częścią codzienności ich reakcja ją rozśmieszyła. Patrzyła chichocząc jak Bella raz po raz rzuca prostymi zaklęciami i urokami sprawiając między innymi, że nogi jednego podskakiwały w różne strony. W końcu wszyscy czterej intruzi skończyli wycieńczeni u stóp tryskającej zadowoleniem Belli.
          - To było niesamowite! – Wykrzyknęła Dromeda zeskakując z ławki i ostrożnie podchodząc do leżących na ziemi młodzików. Dźgnęła jednego końcem swojego pantofelka. – Mugole – mruknęła z kpiną spoglądając na strużkę śliny wypływającą z ust dryblasa, który pierwszy się do nich odezwał. – Jakim cudem czarodzieje muszą się ukrywać? – Spytała siostry.
          - Jak dorosnę to nie będę się ukrywać – oświadczyła Bella chowając różdżkę do torebki. – Nie będzie żadnych zasad tajności ani innych podobnych niedorzeczności.
          Narcyza zmarszczyła czoło.
          - Zasad, czego? – Spytała nie bardzo rozumiejąc.
          - Będziesz się o tym uczyć w Hogwarcie. To właśnie przez to nie wolno nam czarować w obecności mugoli – wyjaśniła Bella. – Kompletna głupota. Mugole są niczym! Nawet dziecko może ich pokonać! – Zaśmiała się z pogardą wskazując na ciała. – Sama widzisz.
          - Ale są wśród nich ci, co mają magię – zauważyła Narcyza przypominając sobie opowieści ojca i wujostwa. – Oni chodzą do Hogwartu, prawda?
          - Szlamy – wypluła Bella jakby to była okropna trucizna. – Oni są tacy sami jak mugole Cyziu. Może nawet gorsi. Przekradają się do naszego świata i go zanieczyszczają swoją brudną krwią. Ich też trzeba tępić. Nie zadawaj się z takimi siostrzyczko – oświadczyła wpatrując się w Narcyzę intensywnie. Ciebie to też się tyczy Dromedo – zwróciła się do drugiej siostry.
          - Nigdy w życiu! – Zawołała Andromeda wzdrygając się a Narcyza skwapliwie skinęła głową.
          - Pamiętajcie o mottcie Blacków – powiedziała Bella chwytając siostry za ręce, tak, że stanęły w ciasnym kręgu patrząc sobie w oczy.
          - Toujours Pur – powiedziały chórem – Zawsze czysty.
          W następnej chwili Narcyza kątem oka zauważyła podkradający się za Bellą cień. Zgarbiony i niezbyt wyraźny, potem zobaczyła coś, co wyglądało jak nóż.  Zadziałała instynktownie. Krzyknęła przeraźliwie. Siostry puściły jej dłonie i zakryły swoje uszy.
          Teraz Narcyza dokładnie widziała sylwetkę tego małego chłopca z odstającymi uszami. W lewej dłoni trzymał mały kieszonkowy nóż. Jej krzyk, wzmocniony magią, która od dnia urodzenia krążyła w jej żyłach sprawił, że z uszu wyrostka wypłynęły stróżki krwi. Nie mogła przestać krzyczeć, tak samo jak nie mogła odwrócić oczu od strumienia szkarłatu ściekającego po ogorzałych policzkach chłopaka.
          On chciał skrzywdzić jej ukochane siostry. Nic nie mogła poradzić na to, że pragnęła zemsty. Jak mugol śmiał podnieść rękę na czarownice? Poczuła niezwykłą satysfakcję, kiedy młodzik w końcu osunął się na ziemię.
          Krzyk stopniowo zamierał w jej gardle. Dopiero teraz poczuła, że ma całe policzki mokre od łez. Pociągnęła nosem i sięgnęła do kieszeni po chusteczkę, ale jej tam nie było. Została na tej brudnej ławce. Jakaś ręka podsunęła jej jedwabną chusteczkę z haftem przedstawiającym łączone litery A i B. Andromeda.
          - Już dobrze Cyziu – szepnęła kojąco Bella przyciągając ją do siebie i głaszcząc po jasnych włosach. Po chwili Narcyza poczuła drugie ciało tulące się do nich.
          - Dobrze się spisałaś – powiedziała Andromeda.
          - Jjj-a… - wyjąkała Narcyza próbując się wytłumaczyć, ale siostry natychmiast ją uciszyły. Za co tak naprawdę była im bardzo wdzięczna. Bo i nie wiedziała, co by miała powiedzieć. Pragnęła jedynie ocalić siostry od złego.  Były jej droższe od wszystkiego. Gdyby ktokolwiek zranił którąś z nich zraniłby i ją samą.
          - Kocham was – szepnęła tylko.
          - My ciebie też – odparły Bella i Dromeda jednocześnie.
          - A teraz wynośmy się stąd. Ciotka Wally pewnie czeka już z obiadem – dodała po chwili Andromeda uwalniając się z uścisku. Sięgnęła po kapelusz Narcyzy i nałożyła na jej jasne loki zawiązując błękitną wstążkę pod brodą. Swoją chusteczką osuszyła jej jasne policzki z łez i wsunęła ją do kieszeni.
          W każdym jej ruchu czuć było siostrzaną miłość i troskę. Jasnowłosa wiedziała, że jej uczucia są w pełni odwzajemnione. Nigdy nie musiała w to wątpić i właśnie to dawało jej kojące poczucie bezpieczeństwa. Zawsze mogła na nie liczyć, tak jak one mogły liczyć na nią.
          Narcyza westchnęła cicho i zerknęła na czwórkę omdlałych chłopaków. Wciąż czuła gniew i nie sądziła, aby kiedykolwiek on minął. Gdyby potrafiła czarować tak jak Bella zrobiłaby im coś, żeby pożałowali, że…. Na chwilę przeraziła się własnych myśli. Co by im zrobiła? Czy byłaby w stanie ich skrzywdzić? Patrzeć jak cierpią ból?
          Usłyszała śmiech Dromedy z żartu Belli, która próbowała rozładować atmosferę. I Narcyza już wiedziała. Zrobiłaby wszystko, aby uchronić swoją rodzinę.  I w przyszłości z pewnością to zrobi. Nie zawaha się, tego była pewna.

***
No i mamy rozdział drugi. Tym razem poznajemy tytułowe siostry no i oczywiście Cyzię. Co o niej sądzicie? Serdecznie dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że moje opowiadanie Wam się spodobało :)

2 komentarze:

  1. Jestem pierwsza. ^^ Hah, Bella, mój mentor, dosłownie. *.* CYZIA, CYZIA!! Cyzia, kocha Cyzię. :p Boże, ale mnie ten chłopak przeraził, co się za Bellą z nożem skradał, ale na szczęście sobie poradziły z nim. Biedny Cyziaczek. ;c Jakoś nie trawię Andzi, ale w Twoim opowiadaniu jest urocza. *.* Toujours pur, zawsze czysty, kocham to. <3 Słodkie było, jak one się tak "przycisnęły" do siebie. :3
    No nic, ja czekam na Cyzie i Lucka, razem. ;P
    Czekam na nn. <3
    Całuski, Cyzia. ;***

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się. Mu przyznać, że pierwszy raz się spotykam z opowiadaniem, gdzie głównymi bohaterami są Lucjusz i Narcyza.
    Bella z pewnością za użycie magii poza Hogwartem, będzie miała nieprzyjemności, ale co to dla niej. Z tym co będzie robiła w przyszłości, to pikuś.
    Ach, jak oni nienawidzą tych szlam. Najlepiej pokazał to Abraxas, gdy umarła jego żona i przyszli ci ludzie z Ministerstwa.
    Biedny Lucjusz, stracił matkę w tak młodym wieku.
    A Andromeda zarzekała się, że nie będzie zadawała się ze szlamami, a wiadomo jak to się skończyło :).
    Narcyza to porządny krzyk miała, skoro chłopaka coś tak uszach czy głowie pękło.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam.

    http://pieczecie--magii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń