"Rodzina Blacków"
1965r.
- Zanim udamy się na peron, muszę
odwiedzić parę miejsc – oświadczył Abraxas zawiązując złociste sznury przy
swoim płaszczu podróżnym. – To nie zajmie dużo czasu.
Lucjusz na te słowa tylko wzruszył
ramionami. Jego myśli zapełniały teraz wizje Hogwartu i ceremonii przydziału.
Absolutnie nic innego w tej chwili go nie interesowało. Zadumanym wzrokiem
błądził po marmurowych ornamentach zdobiących główny hol Malfoy Manor oraz
wielkim, czarnym kufrze z rzeźbionym jaszczurem ze złotymi pazurami na wieku,
zastanawiając się czy Hogwart pozwoli mu osiągnąć wielkość godną prawdziwego
Malfoya. Pragnął tego z całej siły. Chciał pokazać ojcu, że jest godzien swojego
nazwiska.
Popiołek wetknął mu w dłoń torbę
pełna smakołyków, kłaniając się nisko i życząc mu udanego początku szkoły. Lucjusz
nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową i schował pakunek do kufra.
Opuszkami palców pogładził jeszcze równiutko ułożone księgi i pachnące zwoje
pergaminu. Serce żywiej mu zabiło, kiedy pomyślał, że już niedługo będzie
trzymał w dłoniach zaostrzone pióro i zapisze nim zaklęcia i formuły eliksirów.
Nie mógł się już tego doczekać.
- Jesteś gotowy, Lucjuszu? – Spytał
Abraxas.
- Tak, możemy ruszać – odparł
chłopak zatrzaskując wieko kufra. Szybko podniósł się na równe nogi a czarna
peleryna, wykonana z najlepszej jakości materiału omiotła mu kostki.
- Dostarcz to na peron 9 i trzy
czwarte. Pilnuj dopóki nie przybędziemy – Pan domu zwrócił się władczym tonem
do skrzata stojącego przy ścianie z wyrazem uniżenia na szarej twarzy.
- Jak pan rozkaże, sir – powiedział
Popiołek schylając nisko głowę, aż jego popielate włosy opadły mu na wysokie,
gładkie czoło.
- Świetnie – mruknął Abraxas myśląc nad
czymś gorączkowo. Wzdrygnął się lekko i sięgnął pod poły swojego płaszcza, aby
po chwili wyciągnąć kieszonkowy zegarek. Wieczko ze złotej koronki otworzyło
się automatycznie ukazując granatową tarczę ze srebrnymi cyframi. Pajęcze
wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą jedenaście.
- Acha – Malfoy zatrzasnął wieczko i
schował zegarek. - Najpierw do Oriona.
Lucjuszu podejdź tutaj.
Lucjusz zmarszczył brwi i zbliżył
się do ojca. Rzucił szybkie spojrzenie na kominek, przez który zwykle
podróżowali. Dzięki wpływom Malfoya w Ministerstwie Magii otrzymywali
najwyższej klasy proszek Fiuu, który zapobiegał wszelkim zabrudzeniom i
dodatkowo ładnie pachniał. Tym razem jednak, ojciec nawet nie zbliżył się do
tego marmurowego cuda. Stał po środku holu z wyciągniętą prawą dłonią z wyrazem
zniecierpliwienia na twarzy.
- Nie użyjemy sieci Fiuu? – Spytał
Lucjusz.
- Nie. Aportujemy się przed domem.
To nie jest zapowiedziana wizyta. Nie chcę być niegrzeczny – wyjaśnił Abraxas.
– Chwyć mnie na rękę.
Chłopak zmarszczył brwi i chwycił
ojca za rękaw. Pod palcami poczuł przyjemnie miękki materiał i malutki haft
przedstawiający gwiazdę. W duchu zastanawiał się, kim może być ten Orion, że
ojciec nie chcę go urazić zjawiając się w domu przez sieć Fiuu. Musiał być to
ktoś naprawdę ważny. Być może jakiś wysoko postawiony urzędnik ministerstwa?
Dla Lucjusza nigdy nie było tajemnicą, że ojciec bardzo dba o wpływowych
znajomych, którzy w przeszłości nie raz okazali się użyteczni.
- Chwyć mnie mocniej – warknął
Abraxas wyrywając Lucjusza z zamyślenia.
Chłopak poczuł przypływ złości, ale
szybko się go pozbył wykonując polecenie ojca. Ścisnął jego ramię z całej siły,
prawdopodobnie tamując dopływ krwi i sprawiając Abraxasowi ból, jednak ten
niczego po sobie nie dał poznać.
W następnej chwili Lucjuszem
szarpnęła jakaś niewidzialna siła. Przed oczami na chwilę zrobiło się ciemno, a
potem pojawiły się rozmazane obrazy, z których trudno było cokolwiek odczytać.
Poczuł, że dzisiejsze śniadanie podchodzi mu do gardła. Z całej siły, więc
starał się powstrzymać mdłości. Zamknął oczy i zacisnął zęby.
Wszystko minęło nawet nie wiedział,
kiedy. Stał niepewnie na nogach, kurczowo ściskając ramię ojca. W uszach mu
szumiało a w ustach czuł niemiły słodki smak, zwiastujący nadchodzące wymioty.
Wszelkie bodźce z otoczenia do niego nie docierały. Nie miał pojęcia gdzie się
znajduje. I tak naprawdę w tej chwili nic go to nie obchodziło.
- Doprowadź się do porządku –
usłyszał stłumiony, dochodzący gdzieś z daleka głos ojca, choć ten stał tuż
obok strącając jego rękę ze swojego ramienia. – Wyglądasz strasznie.
Lucjusz nie pamiętał czy coś
odpowiedział lub skinął głową. Odwrócił się tylko na pięcie i zwymiotował w
krzaki całą zawartość żołądka. Klęcząc na ziemi pod pełnym oburzenia wzrokiem
ojca, miał ochotę umrzeć.
Wolno podniósł się na nogi. Mina
Abraxasa mówiła wszystko. Był wściekły, jego dłoń nerwowo drgała trzymając
różdżkę. Gdyby nie znajdowali się w zasięgu wzroku mugoli, Lucjusz z pewnością
pożałowałby tej chwili słabości.
- Wybacz mi ojcze – wyszeptał
drżącym głosem, prosząc w duchu swe nędzne ciało, aby wróciło do porządku.
Abraxas wywrócił oczami, wyciągnął
przed siebie różdżkę i machnął nią bez słowa na Lucjusza. Chłopak poczuł jak
oblewa go przyjemny chłód i orzeźwienie. Brud na kolanach, który pokrył szatę,
kiedy klęczał w krzakach zniknął.
- Dziękuję – bąknął i pierwszy raz
uważniej rozejrzał się po okolicy, w której wylądowali. Była to zwykła
Londyńska ulica, przy której stały prawie identyczne, stare domy z ciemnej
cegły w styli gregoriańskim. Ulicą, co jakiś czas przejeżdżał pojazd, który mugole
nazywali samochodem a chodnikami po obu stronach drogi kroczyli pospiesznie
ludzie. Tabliczka przed najbliższym domem głosiła, że właśnie znaleźli się na
Grimmuald Place numer 12.
- Kto… - Lucjusz zamierzał spytać o
mieszkańców domu, ale ojciec szarpnął go mocno za ramię zmuszając, aby spojrzał
mu w oczy. Były zimne i bezwzględne. Na twarzy malował się wyraz stanowczości.
- Posłuchaj mnie uważnie – warknął
cicho. – W tym domu mieszkają bardzo wpływowi ludzie wywodzący się z potężnego
rodu Blacków. Nawet taki chłystek jak ty musiał słyszeć to nazwisko.
Lucjusz skinął głową przypominając
sobie wszelkie wzmianki na temat Blacków. Był to starożytny ród szczycący się
od wieków czystą krwią. Ich motto miało nawet coś z tym związanego, ale chłopak
w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć, co.
- Po przekroczeniu progu tego domu
będziesz wzorem dobrego wychowania, czy to zrozumiałe? Jeden głupi wyskok, a
pożałujesz, że się urodziłeś. Rozumiesz?
- Oczywiście – te słowa z trudem
przedostały się przez zaciśnięte zęby Lucjusza. Miał ochotę wrzasnąć na ojca,
że nie jest głupim dzieckiem. Wie, co należy robić w towarzystwie. Czyż nie
tego uczył go Abraxas przez całe życie? Chłopak miał nadzieję, że chociaż w tym
jednym był wystarczająco dobry w oczach ojca. Widać i w tym wypadku się mylił.
Szybko weszli po schodach. Abraxas
chwycił dłonią mosiężną kołatkę w kształcie węża i zastukał nią mocno w czarne
drzwi. Głuchy dogłos potoczył się echem po korytarzu. Lucjusz przestąpił z nogi
na nogę wpatrując się gorączkowo w drzwi. Chciał już mieć tę wizytę za sobą,
znaleźć się w pociągu mknącym do Hogwartu. Po prostu być z dala od tej
posępnej, góry lodowej, będącej jego ojcem.
Drzwi uchyliły się ukazując postać
młodego skrzata z bielusieńką przepaską na biodrach. Na czubku jego głowy
sterczały lśniące, brązowe włosy. Szybkim, bystrym spojrzeniem zlustrował
Lucjusza i jego ojca.
- Kto to, Stworku? – Usłyszeli
kobiecy głos dobiegający z wnętrza domu.
Skrzat spojrzał pytająco na
przybyłych.
- Abraxas Malfoy z synem Lucjuszem –
oświadczył lekko zirytowany mężczyzna sztyletując Stworka wzrokiem. – Do pana
Oriona.
- Proszę wejść, sir – skrzat z
głębokim ukłonem wpuścił ich do środka.
Wnętrze było ciemne i ponure.
Zielona tapeta we wzór pokrywała ściany holu. Po bliższym przyjrzeniu się
Lucjusz zauważył, że ciemniejsze fragmenty to wijące się węże. Nie było żadnego
obrazu. W kącie stał tylko ohydny stojak w kształcie nogi trolla. W duchu stwierdził, że kwatera tego
starożytnego rodu w niczym nie może dorównać jasnemu, pełnemu przepychu dworowi
Malfoy’ów w Wiltshire.
Skrzat zniknął we wnętrzu domu.
Chwilę później pojawił się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Był niezwykle
przystojny. Ubrany w białą koszulę i granatowe spodnie prezentował się o niebo
lepiej niż Abraxas Malfoy przez całe swoje życie. Lucjusz poczuł odrobinę
satysfakcji, kiedy zauważył, jak ojciec sztywnieje na jego widok.
- Proszę, proszę – pierwszy odezwał
się pan domu z kpiarskim uśmieszkiem na pełnych ustach – Kogóż to szyszymora
przygnała? Abraxas Malfoy. Ostatni raz cię widziałem jak ukradłeś mi
narzeczoną.
Lucjusz wytrzeszczył oczy. Spojrzał
na ojca, który gwałtownie zbladł. Dostrzegł żyłkę na skroni, która gwałtownie
pulsowała. Czuł się zagubiony. Napięcie pomiędzy ojcem a panem Blackiem było
tak mocne, że prawie widoczne. Nie cierpieli się, to Lucjusz wiedział już na
pewno, dlaczego więc, ojciec składał tutaj wizytę? No, bo chyba nie przyszli na
herbatkę?!
- Witaj Orionie – rzekł tylko
Abraxas, powoli odzyskując spokój. –
Mniemam, że zdrowie dopisuje.
Pan Black parsknął śmiechem.
- Jestem pewien, że zatańczyłbyś na
moim grobie, mimo, że jesteś takim sztywniakiem – oświadczył. – Nic się nie
zmieniłeś. Nawet oni są bardziej żywsi niż ty – wskazał na głowy skrzatów
wiszące w dalszej części korytarza, które Lucjusz zauważył dopiero teraz.
- Czarujący jak zwykle – odgryzł się
Abraxas, choć Lucjusz liczył na coś więcej. Nie potrafił ukryć rozczarowania,
że ojciec lepiej nie walczy w tej dziwnej wymianie zdań.
- Tak – Orion wytrzeszczył zęby w
prześmiewczym uśmiechu. – Wiesz, zawsze zastanawiałem się, jakim cudem udało ci
się przekonać Millicent, aby została twoją żoną. Amortencja?
- Nie przyszedłem tutaj wspominać
przeszłości i twoich porażek – odparł Malfoy z chłodną uprzejmością.
- Tak. Utrata Millicent to była moja
największa porażka – mruknął Black zmienionym głosem, szybko jednak odzyskał
rezon – co cię, więc sprowadza na Grimmuald Place? Musiało cię nieźle
przycisnąć, że się tutaj zjawiłeś.
- Doszły mnie słuchy, że posiadasz
pewien przedmiot, który chciałbym nabyć – oznajmił Abraxas.
- Ach, chyba wiem, o co ci chodzi!
Oczy trzech wiedźm prawda? Cudowny naszyjnik! Komu chcesz go dać? Masz
kochankę?
Lucjusz nie wiedział gdzie podziać
oczy. Spłonął ognistym rumieńcem pragnąc wtopić się w te ponurą tapetę. Po
prostu uciec z dala od tej niewygodnej konwersacji. W duchu zastanawiał, się
czy ojciec koniecznie musiał załatwiać swoje interesy dzisiejszego dnia.
Przecież mógł przybyć tutaj kilka dni wcześniej, lub później. Mógł zaoszczędzić
synowi słuchania tego wszystkiego.
Abraxas syknął cicho, co zwróciło
uwagę pana Blacka na Lucjusza. Chłopak przestąpił z nogi na nogę i z uporem
maniaka wpatrywał się w swoje lśniące nowością buty. Nie miał odwagi podnieść
oczu i spojrzeć panu domu prosto w twarz. Ojciec jednak ostrzegł go przed
wejściem, że ma zachowywać się nienagannie. Zmusił się do podniesienia głowy.
- Syn Millicent, prawda? – Zapytał
Orion z zaciekawieniem przyglądając się chłopcu. Lucjusz czuł się pod tym
obstrzałem jak okaz w zoo.
- Tak – odparł zakłopotany. Czy ta
udręka będzie jeszcze długa?
- Nie jesteś do niej podobny –
stwierdził Black. – Szkoda – wypowiadając to jedno słowo stracił
zainteresowanie osobą chudego chłopca w czarnym płaszczu. Lucjuszowi w pewien
sposób ulżyło. Z drugiej zaś strony poczuł niewyobrażalny żal, że nie
odziedziczył po matce żadnych charakterystycznych cech wyglądu. Tylko te jasne
włosy. Ale to najwidoczniej nic nie znaczyło.
Abraxas odchrząknął znacząco.
- Więc, posiadasz naszyjnik? –
Zapytał gospodarza.
- Nie – odpowiedział tamten
uśmiechając się wyniośle a jego rozmówca napiął mięśnie z powstrzymywanej
złości. – Przegrałem go zeszłej niedzieli w Eksplodującego Durnia – wyznał z
nutą wstydu. – Ale ma go mój szwagier Cygnus, który powinien być tutaj lada
chwila. Wyprawia córki do Hogwartu.
- Odwiedzę go więc w jego domu w
Blackmoor – oświadczył Abraxas szykując się do wyjścia.
- Ależ nie ma takiej potrzeby! –
Zawołał Orion. – Dochodzi dziesiąta. Za moment tutaj będą. Nalegam abyście
napili się z nami herbaty.
Lucjusz podobnie jak ojciec obrzucił
gospodarza podejrzliwym spojrzeniem. Ci dwaj się nie cierpieli, więc
zaproszenie na herbatkę wydawało się czymś nieszczerym. Chłopiec był pewien, że
jego ojciec odmówi, ten jednak uśmiechnął się chytrze, zbliżył do ohydnego
stojaka i rozwiązał sznury płaszcza. W co oni grają? Zastanawiał się idąc w
ślady ojca.
- Stworek! – Krzyknął Orion i chwilę
później pojawił się skrzat ze służalczą miną. – Trzy herbaty do salonu.
Sługa wykonał głęboki ukłon i
zniknął w głębi korytarza. Pan Black ruszył za nim prowadząc swoich gości do
salonu. Pomieszczenie było dosyć duże, choć i tak nie mogło konkurować z
którymkolwiek z salonów w Malfoy Manor, a było ich trzech. Ściany były ciemno
żółte w brązowe liście i w przeciwieństwie do holu wisiały na nich trzy obrazy.
Dwa portrety jakichś mężczyzn w perukach, z pewnością członków rodu i jesienny
krajobraz z pałacykiem, podpisany, jako Blackmoor. Jedną ze ścian w całości
pokrywały duże gobeliny. Podłoga osłonięta była ciemnobrązowym arabskim
dywanem, który tłumił kroki wchodzących do salonu.
W pokoju znajdowały się stare,
lśniące czystością meble w kolorze olchy, które kryły z pewnością niezwykle
drogocenną zawartość. Pod wysokim oknem stał fortepian stołowy, od dawna
nieużywany, gdyż na nakrywie stały oprawione w ramki fotografie, wazon z
kwiatami i dziecięce zabawki. W rogu zaś stał stary sekretarzyk zawalony
książkami i dokumentami.
- Walburgo, moja droga, mamy gości –
Pan Black zwrócił się do kobiety siedzącej na brązowej sofie obok małego
ciemnowłosego chłopca. Drgnęła
zaskoczona i wcisnęła chłopcu ciężkie tomisko, w których Lucjusz natychmiast
rozpoznał „Filozofię Czystej Krwi – czyli o zwalczaniu mugoli” greckiego
myśliciela Malumesa. Szybko podniosła się na równe nogi wygładzając fałdy
swojej szarej spódnicy.
- Abraxas! – Zawołała uśmiechając
się szeroko. – Mój drogi wieki cię chyba nie widziałam! - Dodała i podeszła szybko do Malfoy’ów, aby
się przywitać.
Ojciec Lucjusza skłonił się
elegancko i ucałował dłoń kobiety.
Wymruczał kilka uprzejmych frazesów na temat urody i zdrowia Walburgi
nim uwaga kobiety spoczęła na młodszym Malfoyu.
- A to z pewnością Lucjusz! –
Powiedziała przyglądając mu się uważnie. Chłopiec po raz kolejny poczuł się jak
okaz w zoo. Tym razem jednak się odwzajemnił. Z trudem maskował swoją reakcję
na widok Walburgi, która z pewnością musiała być panią Black, i żoną Oriona.
Lata ojcowskich nauk dały jednak oczekiwany skutek. Uśmiechnął się życzliwie i
powtórzył słowa ojca na temat urody pani domu, choć z trudem przeszły mu one
przez gardło.
Pani Black była brzydka.
Pożółkła cera, worki pod szeroko
rozstawionymi oczami, krzywe zęby oraz rzadkie brązowe włosy. Kompletnie nie
pasowała do tego przystojnego mężczyzny, który był jej mężem. Zupełnie także
nie pasowała na przedstawicielkę tego jakże szlachetnego rodu Blacków. Na
szczęście jej syn, zapewne czteroletni, odziedziczył urodę po ojcu. Lucjusz
zauważył okrągłą buzię cherubinka okoloną ciemnymi loczkami.
Siadając w jednym z brązowych
foteli, Lucjusz nadal zastanawiał się, jakim to cudem pani Walburga została
żoną Oriona. To chyba ona użyła Amortencji, patrząc na to, z jakim chłodem pan
Black spoglądał na swoją małżonkę.
Podano herbatę. Lucjusz musiał z
uznaniem spojrzeć na eleganckie seledynowe filiżanki z misternymi szafirowymi
zdobieniami. Na końcach srebrnych łyżeczek połyskiwały zielone diamenty. Musiał
przyznać, że w Malfoy Manor czegoś takiego nie mieli.
Konwersację prowadzili tylko
Walburga i ojciec Lucjusza. Orion Black siedział obok swojego syna pokazując mu
coś w książce, którą sięgnął z sekretarzyka. Lucjusz pozostawiony został samemu
sobie.
W chwili, kiedy sięgał po
cukiernicę, rozległo się naglące pukanie do frontowych drzwi. Chłopiec, który
został przedstawiony, jako Regulus drgnął i uniósł oczy znad książki. Na jego
twarzyczce pojawił się słodki uśmiech.
- Już są – powiedział nieśmiało.
W korytarzu rozległo się trzaskanie
drzwiami i rozbrzmiało kilka przekrzykujących się głosów. Po czym do salonu
wpadła niczym burza, mała chuda dziewczynka. W takim pośpiechu wkroczyła do
pokoju, że nie zauważyła lekko odstającej krawędzi dywanu tuż na progu.
Zahaczyła o niego drobną stopą i jak długa runęła na podłogę, ukazując zebranym
swoje śnieżnobiałe pantalony.
Lucjusz wyszedłszy z szoku, z trudem
pohamował silną chęć wybuchnięcia śmiechem, którą tylko spotęgowało pełne
zdumienia – Ojej – wydobywające się z ust dziewczynki.
- Mówiłem, że to się w końcu tak
skończy! – Zawołał ciemnowłosy, młody mężczyzna w wieku około trzydziestki
stanąwszy na progu salonu. – Biegasz jakby cię goniło stado rozwścieczonych
hipogryfów! – Ciągnął dalej kucając przy małej i pomagając jej wstać na nogi. –
Zobacz, co narobiłaś! Rozdarte kolano! – Wskazał na zaczerwienienie na bladej
nodze.
- Oj przestań Cygnusie – burknął
zniecierpliwiony Orion podchodząc do mężczyzny. – To tylko zadrapanie, prawda
Cyziu?
Dziewczynka pokiwała głową a jej
blond loki zatańczyły wokół twarzy w kształcie serca. Lucjusz zauważył jak owa
Cyzia rzuca speszone spojrzenia w jego stronę oraz w stronę Abraxasa, który
spoglądał na tą całą scenę z odrobiną niesmaku.
- Wejście w stylu Narcyzy Black! –
Zawołała ciemnowłosa dziewczyna, która wraz z kolejną weszła do salonu. Obie
były do siebie bardzo podobne. Miały tak samo wyniosłe miny i ubrane były w
szaty Hogwartu. Lucjusz patrząc na haft z wężem i zielone wstążki zawiązane pod
kołnierzykiem domyślił się, że należały do Slytherinu.
- Odczep się, Bello – mruknęła
Narcyza rzucając czarnowłosej dziewczynie piorunujące spojrzenie. – To był
wypadek.
- Oczywiście – rzuciła z przekąsem
towarzyszka Belli. – Dzień dobry – zwróciła się z olśniewającym uśmiechem w
stronę Lucjusza i Abraxasa, przez co i uwaga pozostałych nowo przybyłych
skupiła się na nich.
Malfoyowie powstali ze swoich miejsc
i odpowiedzieli dziewczynce, która nie mogła być starsza od Lucjusza więcej niż
dwa lata.
- Abraxsasie pamiętasz mojego
młodszego brata, Cygnusa Blacka, prawda? – Odezwała się pani Walburga wskazując
na młodego mężczyznę. Lucjusz od biedy mógłby przyznać, że tych dwoje jest
rodzeństwem. Mieli ten sam kolor oczu i włosów, oraz ciężkie powieki. – A te
trzy panny, to jego córki – wskazała na dziewczynki stojące w rządku od
najmniejszej do najwyższej. – Najstarsza, Bellatriks w tym roku rozpoczyna
czwartą klasę. Potem Andromeda, idzie do drugiej klasy no i nasza psotnica
Narcyza, dopiero za rok pójdzie do Hogwartu.
- Witam – Malfoy skłonił się uprzejmie.
- Bracie, Abraxas Malfoy i jego syn
Lucjusz.
- Dzień dobry – Cygnus skinął głową
Malfoy’om.
- Malfoy ma do ciebie interes,
Cyggie – oświadczył Orion zwracając się do szwagra, na co tamten uniósł brwi ze
zdziwienia – Chodzi o Oczy Trzech Wiedźm – wyjaśnił.
- Jesteś zainteresowany kupnem? –
zapytał brat pani Black Abraxasa.
- Tak. Usłyszałem, że ma go Orion,
ale wyznał, że przegrał go w grze i teraz należy do ciebie. To niezwykła
zdobycz, świetnie pasowałaby do mojej kolekcji – odpowiedział tamten.
Lucjuszowi stanął przed oczyma pokój
pełen niezwykłych przedmiotów, których nigdy nie mógł dotknąć bez zgody ojca.
Wiele z nich należało do sławnych czarnoksiężników i wiedźm, parę przyniosła ze
sobą jego matka. Zastanawiał się nad właściwościami owego naszyjnika – Oczy
Trzech Wiedźm. Czyżby chodziło o te legendarne Trzy ślepe wiedźmy?
- Cudownie – westchnął Cygnus z ulgą
na twarzy. – To paskudztwo przyprawia mnie już o mdłości. Te oczy wciąż wirują!
Cyzia obecnie przywłaszczyła go sobie, jako diadem dla lalki, ale z chęcią się
go pozbędę.
Chłopiec uznał, że to niesłychane,
aby taki wartościowy przedmiot, posiadający z pewnością niezwykłe właściwości; skoro
Abraxas się nim interesuje; służył, jako ozdoba dla lalki. Kątem oka spojrzał
na ojca, który wydawał się tym faktem równie mocno oburzony. Jak zwykle jednak
obaj panowie Malfoy nic nie dali po sobie poznać.
- Może załatwimy to od razu? –
Zaproponował Abraxas.
- Cóż, musimy się już zbierać,
jeżeli dziewczynki mają zdążyć na pociąg – oświadczył Cygnus zerkając na zegar
stojący wśród papierów na sekretarzyku. – Umówmy się na Pokątnej o dwunastej,
co?
- Doskonale. Również muszę
odprowadzić Lucjusza na peron. Rozpoczyna pierwszy rok – powiedział Malfoy a
wzrok zebranych w pokoju ponownie spoczął na blondwłosym chłopaku. W
niebieskich oczach Narcyzy wyczytał zazdrość, zaś we wzroku jej sióstr
rozbawienie i coś jakby wyzwanie. Cóż przynajmniej, ma już dwójkę znajomych w
Hogwarcie odliczając Vincenta i jego rodzeństwo.
- Jeżeli chcemy zając najlepsze
miejsca, musimy już iść – odezwała się Bellatriks.
W domu na nowo zapanowało
zamieszanie. Lucjusz opuszczając salon o mało, co nie potknął się o dwa potężne
kufry z inicjałami B.B. i A.B. należących do starszych sióstr. Na jednym leżał
wielki biały kot liżący swoje łapy, który oderwał swój język od miękkiego
futerka i zwężonymi oczami spojrzał na Lucjusza. Kot głośno prychnął i skoczył
na podłogę, znikając w plątaninie ludzkich nóg. Abraxas już chwytał klamkę w
kształcie węża, kiedy usłyszeli propozycję Cygnusa.
- Może wybierzemy się na peron,
razem a potem dobijemy interesu?
- Dlaczego by nie – odparł
wymijająco pan Malfoy i ściągnął rękę z kołatki.
Lucjusz poczuł uścisk w żołądku. O
wiele lepiej czułby się gdyby ojciec odmówił. Chciał, aby ten dzień był
wyjątkowy, a nie spędzony wraz z niezwykle głośnymi siostrami Black. Były jego
całkowitym przeciwieństwem. Pochodziły z prawdopodobnie najstarszego roku
czarodziejów czystej krwi w całej Wielkiej Brytanii ale ich zachowanie
całkowicie na to nie wskazywało! Były władcze i bezpośrednie, nie ukrywały
przed nikim swoich myśli. Nie ukrywały swoich emocji. Kiedy Narcyza uderzyła
dużym palcem u nogi o stolik stojący gdzieś w korytarzu nie krępowała się
krzyczeć i szlochać aż jej powieki nabrzmiały. Jej siostry nie omieszkały
wyzwać jej od mazgajów i niezdar. Zaś pan Cygnus Black oddałby wszystko, aby
zaoszczędzić córce trosk i ją uspokoić.
Ta rodzina była dziwna. Nienormalna.
Źle wychowana. Patrząc na ojca, z którego oblicza jak zwykle nic nie można było
wyczytać, Lucjusz poznał, że myśli tak samo jak on. Tylko syn mógł przejrzeć tę
maskę uprzejmości. Spędził wiele lat starając się za nią zajrzeć i w końcu mógł
przyznać, że częściowo mu się to udało.
Zegar w głębi domu wybił godzinę
dziesiątą trzydzieści. Lucjusz wraz z ojcem i rodzoną Blacków opuścili
Grimmuald Place numer 12 i ruszyli w stronę dworca King ’s Cross.
***
Tego co tutaj się wydarzyło kompletnie nie miałam w planach! Miał być po prostu pierwszy dzień w szkole a zrodziło się takie coś. Jak zaczęłam pisać to już nie mogłam skończyć. Na poczekaniu wymyśliłam państwa Blacków i tak jakoś wyszło. Co myślicie?
Masz bardzo fajnego bloga. Fajnie że często dodajesz rozdzały:)
OdpowiedzUsuńŻycze weny;)
Jestem pod wrażeniem! Rozdział bardzo mi się podobał i chętnie przeczytam to, co dalej się wydarzy. Już nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńWidzę, że masz inne wyobrażenie o Malfoy Manor. Dla mnie to ponure miejsce - bez kolorów, ale bogato ozdobione, jednak bez zbędnego przepychu.
Na początku myślałam, że Orion to Cygnus i się zdziwiłam, bo tak mają na imię przecież rodzice Syriusza i Regulusa. Ale od razu mogłam skojarzyć, że rodzina Black - tu mówię o Cygnusie, Durelli, no wiesz - nie mieszkali na Grimmauld Place 12, przynajmniej w moim umyśle, ale co tam. xd
Niewychowane panny Black? Tego był nie powiedziała, bo wiadomo - wielka czarodziejska rodzina! Ale u ciebie w opowiadaniu naprawdę spodobał mi się ten pomysł.
No więc, czekam na nn i pozdrawiam. <3 ;*
No więc, komentuję z poślizgiem i to sporym, bo, aż pięć dni, ale musisz mi wybaczyć. :) Rozdział był, nie oszukujmy się ZAJEBISTY zresztą jak wszystkie. :3 Ja się szczerzę trochę pogubiłam, to przez kawę tracę po prostu resztki rozumu, jak ją piję... :D Zaraz jednak się odnalazłam we wszystkim. Och wreszcie pojawiła się Cyzia, ale jakoś jej tak mało jest ostatnimi czasy, ubolewam nad tym, ale mam nadzieję, że później będzie jej więcej. :) Malfoy Manor.<3 Zawsze wyobrażałam sobie taki mroczny i przerażający klimacik z duchami w tle. :D
OdpowiedzUsuńSiostrom Black zabrakło chyba trochę gracji, no ale żeby, aż tak się zachowywać? Podobało mi się to. :)
Czekam na następną notkę z utęsknieniem. <3
Całuski, Cyzia. ;*