środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 4

"Rodzina Blacków"
1965r. 

            - Zanim udamy się na peron, muszę odwiedzić parę miejsc – oświadczył Abraxas zawiązując złociste sznury przy swoim płaszczu podróżnym. – To nie zajmie dużo czasu.
            Lucjusz na te słowa tylko wzruszył ramionami. Jego myśli zapełniały teraz wizje Hogwartu i ceremonii przydziału. Absolutnie nic innego w tej chwili go nie interesowało. Zadumanym wzrokiem błądził po marmurowych ornamentach zdobiących główny hol Malfoy Manor oraz wielkim, czarnym kufrze z rzeźbionym jaszczurem ze złotymi pazurami na wieku, zastanawiając się czy Hogwart pozwoli mu osiągnąć wielkość godną prawdziwego Malfoya. Pragnął tego z całej siły. Chciał pokazać ojcu, że jest godzien swojego nazwiska.
            Popiołek wetknął mu w dłoń torbę pełna smakołyków, kłaniając się nisko i życząc mu udanego początku szkoły. Lucjusz nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową i schował pakunek do kufra. Opuszkami palców pogładził jeszcze równiutko ułożone księgi i pachnące zwoje pergaminu. Serce żywiej mu zabiło, kiedy pomyślał, że już niedługo będzie trzymał w dłoniach zaostrzone pióro i zapisze nim zaklęcia i formuły eliksirów. Nie mógł się już tego doczekać.
            - Jesteś gotowy, Lucjuszu? – Spytał Abraxas.
            - Tak, możemy ruszać – odparł chłopak zatrzaskując wieko kufra. Szybko podniósł się na równe nogi a czarna peleryna, wykonana z najlepszej jakości materiału omiotła mu kostki.
            - Dostarcz to na peron 9 i trzy czwarte. Pilnuj dopóki nie przybędziemy – Pan domu zwrócił się władczym tonem do skrzata stojącego przy ścianie z wyrazem uniżenia na szarej twarzy.
            - Jak pan rozkaże, sir – powiedział Popiołek schylając nisko głowę, aż jego popielate włosy opadły mu na wysokie, gładkie czoło.
            - Świetnie – mruknął Abraxas myśląc nad czymś gorączkowo. Wzdrygnął się lekko i sięgnął pod poły swojego płaszcza, aby po chwili wyciągnąć kieszonkowy zegarek. Wieczko ze złotej koronki otworzyło się automatycznie ukazując granatową tarczę ze srebrnymi cyframi. Pajęcze wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą jedenaście.
            - Acha – Malfoy zatrzasnął wieczko i schował zegarek. - Najpierw do Oriona.  Lucjuszu podejdź tutaj.
            Lucjusz zmarszczył brwi i zbliżył się do ojca. Rzucił szybkie spojrzenie na kominek, przez który zwykle podróżowali. Dzięki wpływom Malfoya w Ministerstwie Magii otrzymywali najwyższej klasy proszek Fiuu, który zapobiegał wszelkim zabrudzeniom i dodatkowo ładnie pachniał. Tym razem jednak, ojciec nawet nie zbliżył się do tego marmurowego cuda. Stał po środku holu z wyciągniętą prawą dłonią z wyrazem zniecierpliwienia na twarzy.
            - Nie użyjemy sieci Fiuu? – Spytał Lucjusz.
            - Nie. Aportujemy się przed domem. To nie jest zapowiedziana wizyta. Nie chcę być niegrzeczny – wyjaśnił Abraxas. – Chwyć mnie na rękę.
            Chłopak zmarszczył brwi i chwycił ojca za rękaw. Pod palcami poczuł przyjemnie miękki materiał i malutki haft przedstawiający gwiazdę. W duchu zastanawiał się, kim może być ten Orion, że ojciec nie chcę go urazić zjawiając się w domu przez sieć Fiuu. Musiał być to ktoś naprawdę ważny. Być może jakiś wysoko postawiony urzędnik ministerstwa? Dla Lucjusza nigdy nie było tajemnicą, że ojciec bardzo dba o wpływowych znajomych, którzy w przeszłości nie raz okazali się użyteczni.
            - Chwyć mnie mocniej – warknął Abraxas wyrywając Lucjusza z zamyślenia.
            Chłopak poczuł przypływ złości, ale szybko się go pozbył wykonując polecenie ojca. Ścisnął jego ramię z całej siły, prawdopodobnie tamując dopływ krwi i sprawiając Abraxasowi ból, jednak ten niczego po sobie nie dał poznać.
            W następnej chwili Lucjuszem szarpnęła jakaś niewidzialna siła. Przed oczami na chwilę zrobiło się ciemno, a potem pojawiły się rozmazane obrazy, z których trudno było cokolwiek odczytać. Poczuł, że dzisiejsze śniadanie podchodzi mu do gardła. Z całej siły, więc starał się powstrzymać mdłości. Zamknął oczy i zacisnął zęby.
            Wszystko minęło nawet nie wiedział, kiedy. Stał niepewnie na nogach, kurczowo ściskając ramię ojca. W uszach mu szumiało a w ustach czuł niemiły słodki smak, zwiastujący nadchodzące wymioty. Wszelkie bodźce z otoczenia do niego nie docierały. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje. I tak naprawdę w tej chwili nic go to nie obchodziło.
            - Doprowadź się do porządku – usłyszał stłumiony, dochodzący gdzieś z daleka głos ojca, choć ten stał tuż obok strącając jego rękę ze swojego ramienia. – Wyglądasz strasznie.
            Lucjusz nie pamiętał czy coś odpowiedział lub skinął głową. Odwrócił się tylko na pięcie i zwymiotował w krzaki całą zawartość żołądka. Klęcząc na ziemi pod pełnym oburzenia wzrokiem ojca, miał ochotę umrzeć.
            Wolno podniósł się na nogi. Mina Abraxasa mówiła wszystko. Był wściekły, jego dłoń nerwowo drgała trzymając różdżkę. Gdyby nie znajdowali się w zasięgu wzroku mugoli, Lucjusz z pewnością pożałowałby tej chwili słabości.
            - Wybacz mi ojcze – wyszeptał drżącym głosem, prosząc w duchu swe nędzne ciało, aby wróciło do porządku.
            Abraxas wywrócił oczami, wyciągnął przed siebie różdżkę i machnął nią bez słowa na Lucjusza. Chłopak poczuł jak oblewa go przyjemny chłód i orzeźwienie. Brud na kolanach, który pokrył szatę, kiedy klęczał w krzakach zniknął.
            - Dziękuję – bąknął i pierwszy raz uważniej rozejrzał się po okolicy, w której wylądowali. Była to zwykła Londyńska ulica, przy której stały prawie identyczne, stare domy z ciemnej cegły w styli gregoriańskim. Ulicą, co jakiś czas przejeżdżał pojazd, który mugole nazywali samochodem a chodnikami po obu stronach drogi kroczyli pospiesznie ludzie. Tabliczka przed najbliższym domem głosiła, że właśnie znaleźli się na Grimmuald Place numer 12. 
            - Kto… - Lucjusz zamierzał spytać o mieszkańców domu, ale ojciec szarpnął go mocno za ramię zmuszając, aby spojrzał mu w oczy. Były zimne i bezwzględne. Na twarzy malował się wyraz stanowczości.
            - Posłuchaj mnie uważnie – warknął cicho. – W tym domu mieszkają bardzo wpływowi ludzie wywodzący się z potężnego rodu Blacków. Nawet taki chłystek jak ty musiał słyszeć to nazwisko.         
            Lucjusz skinął głową przypominając sobie wszelkie wzmianki na temat Blacków. Był to starożytny ród szczycący się od wieków czystą krwią. Ich motto miało nawet coś z tym związanego, ale chłopak w tej chwili nie mógł sobie przypomnieć, co.
            - Po przekroczeniu progu tego domu będziesz wzorem dobrego wychowania, czy to zrozumiałe? Jeden głupi wyskok, a pożałujesz, że się urodziłeś. Rozumiesz?
            - Oczywiście – te słowa z trudem przedostały się przez zaciśnięte zęby Lucjusza. Miał ochotę wrzasnąć na ojca, że nie jest głupim dzieckiem. Wie, co należy robić w towarzystwie. Czyż nie tego uczył go Abraxas przez całe życie? Chłopak miał nadzieję, że chociaż w tym jednym był wystarczająco dobry w oczach ojca. Widać i w tym wypadku się mylił.
            Szybko weszli po schodach. Abraxas chwycił dłonią mosiężną kołatkę w kształcie węża i zastukał nią mocno w czarne drzwi. Głuchy dogłos potoczył się echem po korytarzu. Lucjusz przestąpił z nogi na nogę wpatrując się gorączkowo w drzwi. Chciał już mieć tę wizytę za sobą, znaleźć się w pociągu mknącym do Hogwartu. Po prostu być z dala od tej posępnej, góry lodowej, będącej jego ojcem.
            Drzwi uchyliły się ukazując postać młodego skrzata z bielusieńką przepaską na biodrach. Na czubku jego głowy sterczały lśniące, brązowe włosy. Szybkim, bystrym spojrzeniem zlustrował Lucjusza i jego ojca.
            - Kto to, Stworku? – Usłyszeli kobiecy głos dobiegający z wnętrza domu.
            Skrzat spojrzał pytająco na przybyłych.
            - Abraxas Malfoy z synem Lucjuszem – oświadczył lekko zirytowany mężczyzna sztyletując Stworka wzrokiem. – Do pana Oriona.
            - Proszę wejść, sir – skrzat z głębokim ukłonem wpuścił ich do środka.
            Wnętrze było ciemne i ponure. Zielona tapeta we wzór pokrywała ściany holu. Po bliższym przyjrzeniu się Lucjusz zauważył, że ciemniejsze fragmenty to wijące się węże. Nie było żadnego obrazu. W kącie stał tylko ohydny stojak w kształcie nogi trolla.  W duchu stwierdził, że kwatera tego starożytnego rodu w niczym nie może dorównać jasnemu, pełnemu przepychu dworowi Malfoy’ów w Wiltshire.
            Skrzat zniknął we wnętrzu domu. Chwilę później pojawił się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Był niezwykle przystojny. Ubrany w białą koszulę i granatowe spodnie prezentował się o niebo lepiej niż Abraxas Malfoy przez całe swoje życie. Lucjusz poczuł odrobinę satysfakcji, kiedy zauważył, jak ojciec sztywnieje na jego widok.
            - Proszę, proszę – pierwszy odezwał się pan domu z kpiarskim uśmieszkiem na pełnych ustach – Kogóż to szyszymora przygnała? Abraxas Malfoy. Ostatni raz cię widziałem jak ukradłeś mi narzeczoną.
            Lucjusz wytrzeszczył oczy. Spojrzał na ojca, który gwałtownie zbladł. Dostrzegł żyłkę na skroni, która gwałtownie pulsowała. Czuł się zagubiony. Napięcie pomiędzy ojcem a panem Blackiem było tak mocne, że prawie widoczne. Nie cierpieli się, to Lucjusz wiedział już na pewno, dlaczego więc, ojciec składał tutaj wizytę? No, bo chyba nie przyszli na herbatkę?!
            - Witaj Orionie – rzekł tylko Abraxas, powoli odzyskując spokój.  – Mniemam, że zdrowie dopisuje.
            Pan Black parsknął śmiechem.
            - Jestem pewien, że zatańczyłbyś na moim grobie, mimo, że jesteś takim sztywniakiem – oświadczył. – Nic się nie zmieniłeś. Nawet oni są bardziej żywsi niż ty – wskazał na głowy skrzatów wiszące w dalszej części korytarza, które Lucjusz zauważył dopiero teraz.
            - Czarujący jak zwykle – odgryzł się Abraxas, choć Lucjusz liczył na coś więcej. Nie potrafił ukryć rozczarowania, że ojciec lepiej nie walczy w tej dziwnej wymianie zdań.
            - Tak – Orion wytrzeszczył zęby w prześmiewczym uśmiechu. – Wiesz, zawsze zastanawiałem się, jakim cudem udało ci się przekonać Millicent, aby została twoją żoną. Amortencja?
            - Nie przyszedłem tutaj wspominać przeszłości i twoich porażek – odparł Malfoy z chłodną uprzejmością.
            - Tak. Utrata Millicent to była moja największa porażka – mruknął Black zmienionym głosem, szybko jednak odzyskał rezon – co cię, więc sprowadza na Grimmuald Place? Musiało cię nieźle przycisnąć, że się tutaj zjawiłeś.
            - Doszły mnie słuchy, że posiadasz pewien przedmiot, który chciałbym nabyć – oznajmił Abraxas.
            - Ach, chyba wiem, o co ci chodzi! Oczy trzech wiedźm prawda? Cudowny naszyjnik! Komu chcesz go dać? Masz kochankę?
            Lucjusz nie wiedział gdzie podziać oczy. Spłonął ognistym rumieńcem pragnąc wtopić się w te ponurą tapetę. Po prostu uciec z dala od tej niewygodnej konwersacji. W duchu zastanawiał, się czy ojciec koniecznie musiał załatwiać swoje interesy dzisiejszego dnia. Przecież mógł przybyć tutaj kilka dni wcześniej, lub później. Mógł zaoszczędzić synowi słuchania tego wszystkiego.
            Abraxas syknął cicho, co zwróciło uwagę pana Blacka na Lucjusza. Chłopak przestąpił z nogi na nogę i z uporem maniaka wpatrywał się w swoje lśniące nowością buty. Nie miał odwagi podnieść oczu i spojrzeć panu domu prosto w twarz. Ojciec jednak ostrzegł go przed wejściem, że ma zachowywać się nienagannie. Zmusił się do podniesienia głowy.
            - Syn Millicent, prawda? – Zapytał Orion z zaciekawieniem przyglądając się chłopcu. Lucjusz czuł się pod tym obstrzałem jak okaz w zoo.
            - Tak – odparł zakłopotany. Czy ta udręka będzie jeszcze długa?
            - Nie jesteś do niej podobny – stwierdził Black. – Szkoda – wypowiadając to jedno słowo stracił zainteresowanie osobą chudego chłopca w czarnym płaszczu. Lucjuszowi w pewien sposób ulżyło. Z drugiej zaś strony poczuł niewyobrażalny żal, że nie odziedziczył po matce żadnych charakterystycznych cech wyglądu. Tylko te jasne włosy. Ale to najwidoczniej nic nie znaczyło.
            Abraxas odchrząknął znacząco.
            - Więc, posiadasz naszyjnik? – Zapytał gospodarza.
            - Nie – odpowiedział tamten uśmiechając się wyniośle a jego rozmówca napiął mięśnie z powstrzymywanej złości. – Przegrałem go zeszłej niedzieli w Eksplodującego Durnia – wyznał z nutą wstydu. – Ale ma go mój szwagier Cygnus, który powinien być tutaj lada chwila. Wyprawia córki do Hogwartu.
            - Odwiedzę go więc w jego domu w Blackmoor – oświadczył Abraxas szykując się do wyjścia.
            - Ależ nie ma takiej potrzeby! – Zawołał Orion. – Dochodzi dziesiąta. Za moment tutaj będą. Nalegam abyście napili się z nami herbaty.
            Lucjusz podobnie jak ojciec obrzucił gospodarza podejrzliwym spojrzeniem. Ci dwaj się nie cierpieli, więc zaproszenie na herbatkę wydawało się czymś nieszczerym. Chłopiec był pewien, że jego ojciec odmówi, ten jednak uśmiechnął się chytrze, zbliżył do ohydnego stojaka i rozwiązał sznury płaszcza. W co oni grają? Zastanawiał się idąc w ślady ojca.
            - Stworek! – Krzyknął Orion i chwilę później pojawił się skrzat ze służalczą miną. – Trzy herbaty do salonu.
            Sługa wykonał głęboki ukłon i zniknął w głębi korytarza. Pan Black ruszył za nim prowadząc swoich gości do salonu. Pomieszczenie było dosyć duże, choć i tak nie mogło konkurować z którymkolwiek z salonów w Malfoy Manor, a było ich trzech. Ściany były ciemno żółte w brązowe liście i w przeciwieństwie do holu wisiały na nich trzy obrazy. Dwa portrety jakichś mężczyzn w perukach, z pewnością członków rodu i jesienny krajobraz z pałacykiem, podpisany, jako Blackmoor. Jedną ze ścian w całości pokrywały duże gobeliny. Podłoga osłonięta była ciemnobrązowym arabskim dywanem, który tłumił kroki wchodzących do salonu.
            W pokoju znajdowały się stare, lśniące czystością meble w kolorze olchy, które kryły z pewnością niezwykle drogocenną zawartość. Pod wysokim oknem stał fortepian stołowy, od dawna nieużywany, gdyż na nakrywie stały oprawione w ramki fotografie, wazon z kwiatami i dziecięce zabawki. W rogu zaś stał stary sekretarzyk zawalony książkami i dokumentami.
            - Walburgo, moja droga, mamy gości – Pan Black zwrócił się do kobiety siedzącej na brązowej sofie obok małego ciemnowłosego chłopca.  Drgnęła zaskoczona i wcisnęła chłopcu ciężkie tomisko, w których Lucjusz natychmiast rozpoznał „Filozofię Czystej Krwi – czyli o zwalczaniu mugoli” greckiego myśliciela Malumesa. Szybko podniosła się na równe nogi wygładzając fałdy swojej szarej spódnicy.
            - Abraxas! – Zawołała uśmiechając się szeroko. – Mój drogi wieki cię chyba nie widziałam!  - Dodała i podeszła szybko do Malfoy’ów, aby się przywitać.
            Ojciec Lucjusza skłonił się elegancko i ucałował dłoń kobiety.  Wymruczał kilka uprzejmych frazesów na temat urody i zdrowia Walburgi nim uwaga kobiety spoczęła na młodszym Malfoyu.
            - A to z pewnością Lucjusz! – Powiedziała przyglądając mu się uważnie. Chłopiec po raz kolejny poczuł się jak okaz w zoo. Tym razem jednak się odwzajemnił. Z trudem maskował swoją reakcję na widok Walburgi, która z pewnością musiała być panią Black, i żoną Oriona. Lata ojcowskich nauk dały jednak oczekiwany skutek. Uśmiechnął się życzliwie i powtórzył słowa ojca na temat urody pani domu, choć z trudem przeszły mu one przez gardło.
            Pani Black była brzydka.
            Pożółkła cera, worki pod szeroko rozstawionymi oczami, krzywe zęby oraz rzadkie brązowe włosy. Kompletnie nie pasowała do tego przystojnego mężczyzny, który był jej mężem. Zupełnie także nie pasowała na przedstawicielkę tego jakże szlachetnego rodu Blacków. Na szczęście jej syn, zapewne czteroletni, odziedziczył urodę po ojcu. Lucjusz zauważył okrągłą buzię cherubinka okoloną ciemnymi loczkami.
            Siadając w jednym z brązowych foteli, Lucjusz nadal zastanawiał się, jakim to cudem pani Walburga została żoną Oriona. To chyba ona użyła Amortencji, patrząc na to, z jakim chłodem pan Black spoglądał na swoją małżonkę.
            Podano herbatę. Lucjusz musiał z uznaniem spojrzeć na eleganckie seledynowe filiżanki z misternymi szafirowymi zdobieniami. Na końcach srebrnych łyżeczek połyskiwały zielone diamenty. Musiał przyznać, że w Malfoy Manor czegoś takiego nie mieli.
            Konwersację prowadzili tylko Walburga i ojciec Lucjusza. Orion Black siedział obok swojego syna pokazując mu coś w książce, którą sięgnął z sekretarzyka. Lucjusz pozostawiony został samemu sobie.
            W chwili, kiedy sięgał po cukiernicę, rozległo się naglące pukanie do frontowych drzwi. Chłopiec, który został przedstawiony, jako Regulus drgnął i uniósł oczy znad książki. Na jego twarzyczce pojawił się słodki uśmiech.
            - Już są – powiedział nieśmiało.
            W korytarzu rozległo się trzaskanie drzwiami i rozbrzmiało kilka przekrzykujących się głosów. Po czym do salonu wpadła niczym burza, mała chuda dziewczynka. W takim pośpiechu wkroczyła do pokoju, że nie zauważyła lekko odstającej krawędzi dywanu tuż na progu. Zahaczyła o niego drobną stopą i jak długa runęła na podłogę, ukazując zebranym swoje śnieżnobiałe pantalony.
            Lucjusz wyszedłszy z szoku, z trudem pohamował silną chęć wybuchnięcia śmiechem, którą tylko spotęgowało pełne zdumienia – Ojej – wydobywające się z ust dziewczynki.
            - Mówiłem, że to się w końcu tak skończy! – Zawołał ciemnowłosy, młody mężczyzna w wieku około trzydziestki stanąwszy na progu salonu. – Biegasz jakby cię goniło stado rozwścieczonych hipogryfów! – Ciągnął dalej kucając przy małej i pomagając jej wstać na nogi. – Zobacz, co narobiłaś! Rozdarte kolano! – Wskazał na zaczerwienienie na bladej nodze.
            - Oj przestań Cygnusie – burknął zniecierpliwiony Orion podchodząc do mężczyzny. – To tylko zadrapanie, prawda Cyziu?
            Dziewczynka pokiwała głową a jej blond loki zatańczyły wokół twarzy w kształcie serca. Lucjusz zauważył jak owa Cyzia rzuca speszone spojrzenia w jego stronę oraz w stronę Abraxasa, który spoglądał na tą całą scenę z odrobiną niesmaku.
            - Wejście w stylu Narcyzy Black! – Zawołała ciemnowłosa dziewczyna, która wraz z kolejną weszła do salonu. Obie były do siebie bardzo podobne. Miały tak samo wyniosłe miny i ubrane były w szaty Hogwartu. Lucjusz patrząc na haft z wężem i zielone wstążki zawiązane pod kołnierzykiem domyślił się, że należały do Slytherinu.
            - Odczep się, Bello – mruknęła Narcyza rzucając czarnowłosej dziewczynie piorunujące spojrzenie. – To był wypadek.
            - Oczywiście – rzuciła z przekąsem towarzyszka Belli. – Dzień dobry – zwróciła się z olśniewającym uśmiechem w stronę Lucjusza i Abraxasa, przez co i uwaga pozostałych nowo przybyłych skupiła się na nich.
            Malfoyowie powstali ze swoich miejsc i odpowiedzieli dziewczynce, która nie mogła być starsza od Lucjusza więcej niż dwa lata.
            - Abraxsasie pamiętasz mojego młodszego brata, Cygnusa Blacka, prawda? – Odezwała się pani Walburga wskazując na młodego mężczyznę. Lucjusz od biedy mógłby przyznać, że tych dwoje jest rodzeństwem. Mieli ten sam kolor oczu i włosów, oraz ciężkie powieki. – A te trzy panny, to jego córki – wskazała na dziewczynki stojące w rządku od najmniejszej do najwyższej. – Najstarsza, Bellatriks w tym roku rozpoczyna czwartą klasę. Potem Andromeda, idzie do drugiej klasy no i nasza psotnica Narcyza, dopiero za rok pójdzie do Hogwartu.
            - Witam – Malfoy skłonił się uprzejmie.
            - Bracie, Abraxas Malfoy i jego syn Lucjusz.
            - Dzień dobry – Cygnus skinął głową Malfoy’om.
            - Malfoy ma do ciebie interes, Cyggie – oświadczył Orion zwracając się do szwagra, na co tamten uniósł brwi ze zdziwienia – Chodzi o Oczy Trzech Wiedźm – wyjaśnił.
            - Jesteś zainteresowany kupnem? – zapytał brat pani Black Abraxasa.
            - Tak. Usłyszałem, że ma go Orion, ale wyznał, że przegrał go w grze i teraz należy do ciebie. To niezwykła zdobycz, świetnie pasowałaby do mojej kolekcji – odpowiedział tamten.
            Lucjuszowi stanął przed oczyma pokój pełen niezwykłych przedmiotów, których nigdy nie mógł dotknąć bez zgody ojca. Wiele z nich należało do sławnych czarnoksiężników i wiedźm, parę przyniosła ze sobą jego matka. Zastanawiał się nad właściwościami owego naszyjnika – Oczy Trzech Wiedźm. Czyżby chodziło o te legendarne Trzy ślepe wiedźmy?
            - Cudownie – westchnął Cygnus z ulgą na twarzy. – To paskudztwo przyprawia mnie już o mdłości. Te oczy wciąż wirują! Cyzia obecnie przywłaszczyła go sobie, jako diadem dla lalki, ale z chęcią się go pozbędę.
            Chłopiec uznał, że to niesłychane, aby taki wartościowy przedmiot, posiadający z pewnością niezwykłe właściwości; skoro Abraxas się nim interesuje; służył, jako ozdoba dla lalki. Kątem oka spojrzał na ojca, który wydawał się tym faktem równie mocno oburzony. Jak zwykle jednak obaj panowie Malfoy nic nie dali po sobie poznać.
            - Może załatwimy to od razu? – Zaproponował Abraxas.
            - Cóż, musimy się już zbierać, jeżeli dziewczynki mają zdążyć na pociąg – oświadczył Cygnus zerkając na zegar stojący wśród papierów na sekretarzyku. – Umówmy się na Pokątnej o dwunastej, co?
            - Doskonale. Również muszę odprowadzić Lucjusza na peron. Rozpoczyna pierwszy rok – powiedział Malfoy a wzrok zebranych w pokoju ponownie spoczął na blondwłosym chłopaku. W niebieskich oczach Narcyzy wyczytał zazdrość, zaś we wzroku jej sióstr rozbawienie i coś jakby wyzwanie. Cóż przynajmniej, ma już dwójkę znajomych w Hogwarcie odliczając Vincenta i jego rodzeństwo.
            - Jeżeli chcemy zając najlepsze miejsca, musimy już iść – odezwała się Bellatriks.
            W domu na nowo zapanowało zamieszanie. Lucjusz opuszczając salon o mało, co nie potknął się o dwa potężne kufry z inicjałami B.B. i A.B. należących do starszych sióstr. Na jednym leżał wielki biały kot liżący swoje łapy, który oderwał swój język od miękkiego futerka i zwężonymi oczami spojrzał na Lucjusza. Kot głośno prychnął i skoczył na podłogę, znikając w plątaninie ludzkich nóg. Abraxas już chwytał klamkę w kształcie węża, kiedy usłyszeli propozycję Cygnusa.
            - Może wybierzemy się na peron, razem a potem dobijemy interesu?
            - Dlaczego by nie – odparł wymijająco pan Malfoy i ściągnął rękę z kołatki.
            Lucjusz poczuł uścisk w żołądku. O wiele lepiej czułby się gdyby ojciec odmówił. Chciał, aby ten dzień był wyjątkowy, a nie spędzony wraz z niezwykle głośnymi siostrami Black. Były jego całkowitym przeciwieństwem. Pochodziły z prawdopodobnie najstarszego roku czarodziejów czystej krwi w całej Wielkiej Brytanii ale ich zachowanie całkowicie na to nie wskazywało! Były władcze i bezpośrednie, nie ukrywały przed nikim swoich myśli. Nie ukrywały swoich emocji. Kiedy Narcyza uderzyła dużym palcem u nogi o stolik stojący gdzieś w korytarzu nie krępowała się krzyczeć i szlochać aż jej powieki nabrzmiały. Jej siostry nie omieszkały wyzwać jej od mazgajów i niezdar. Zaś pan Cygnus Black oddałby wszystko, aby zaoszczędzić córce trosk i ją uspokoić.
            Ta rodzina była dziwna. Nienormalna. Źle wychowana. Patrząc na ojca, z którego oblicza jak zwykle nic nie można było wyczytać, Lucjusz poznał, że myśli tak samo jak on. Tylko syn mógł przejrzeć tę maskę uprzejmości. Spędził wiele lat starając się za nią zajrzeć i w końcu mógł przyznać, że częściowo mu się to udało.
            Zegar w głębi domu wybił godzinę dziesiątą trzydzieści. Lucjusz wraz z ojcem i rodzoną Blacków opuścili Grimmuald Place numer 12 i ruszyli w stronę dworca King ’s Cross.

***
Tego co tutaj się wydarzyło kompletnie nie miałam w planach! Miał być po prostu pierwszy dzień w szkole a zrodziło się takie coś. Jak zaczęłam pisać to już nie mogłam skończyć. Na poczekaniu wymyśliłam państwa Blacków i tak jakoś wyszło. Co myślicie?

3 komentarze:

  1. Masz bardzo fajnego bloga. Fajnie że często dodajesz rozdzały:)

    Życze weny;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem! Rozdział bardzo mi się podobał i chętnie przeczytam to, co dalej się wydarzy. Już nie mogę się doczekać!
    Widzę, że masz inne wyobrażenie o Malfoy Manor. Dla mnie to ponure miejsce - bez kolorów, ale bogato ozdobione, jednak bez zbędnego przepychu.
    Na początku myślałam, że Orion to Cygnus i się zdziwiłam, bo tak mają na imię przecież rodzice Syriusza i Regulusa. Ale od razu mogłam skojarzyć, że rodzina Black - tu mówię o Cygnusie, Durelli, no wiesz - nie mieszkali na Grimmauld Place 12, przynajmniej w moim umyśle, ale co tam. xd
    Niewychowane panny Black? Tego był nie powiedziała, bo wiadomo - wielka czarodziejska rodzina! Ale u ciebie w opowiadaniu naprawdę spodobał mi się ten pomysł.
    No więc, czekam na nn i pozdrawiam. <3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. No więc, komentuję z poślizgiem i to sporym, bo, aż pięć dni, ale musisz mi wybaczyć. :) Rozdział był, nie oszukujmy się ZAJEBISTY zresztą jak wszystkie. :3 Ja się szczerzę trochę pogubiłam, to przez kawę tracę po prostu resztki rozumu, jak ją piję... :D Zaraz jednak się odnalazłam we wszystkim. Och wreszcie pojawiła się Cyzia, ale jakoś jej tak mało jest ostatnimi czasy, ubolewam nad tym, ale mam nadzieję, że później będzie jej więcej. :) Malfoy Manor.<3 Zawsze wyobrażałam sobie taki mroczny i przerażający klimacik z duchami w tle. :D
    Siostrom Black zabrakło chyba trochę gracji, no ale żeby, aż tak się zachowywać? Podobało mi się to. :)
    Czekam na następną notkę z utęsknieniem. <3
    Całuski, Cyzia. ;*

    OdpowiedzUsuń